Dzisiaj zabiorę Was na spotkanie z dwoma symbolami potęgi – współczesnej Turcji i starożytnego państewka Kommageny za czasów panowania ekscentrycznego króla Antiocha I (69 – 34 r. p.n.e).
Zderzenie współczesności i historii przeżyjemy w otoczeniu wspaniałej przyrody i niezapomnianych krajobrazów. Pierwsze kroki skierujemy ku Eufratowi – jednej z dwóch największych rzek Turcji i Doliny Mezopotamii. Wypływający w górach wschodniej Turcji Eufrat płynie sobie leniwie, tworząc miejscami nieregularne rozlewiska. Gdy topnieją śniegi wylewa, niosąc od niepamiętnych czasów żyzność okolicznym terenom. Pokonując około 2700 km kończy swój bieg w Zatoce Perskiej, ale przedtem daje życie rolniczym obszarom Turcji, Syrii i Iranu. Nieregularna rzeka niesie jednak każdego roku sporo problemów zarówno w okresie letnich suszy jak i powodzi zimą.

Atatürk Baraji
W roku 1983, około 14 km od miejscowości Bozovo w prowincji Sanliurfa Turcja rozpoczęła kolosalne przedsięwzięcie celem ujarzmienia rzeki, a jednocześnie wykorzystania potężnej energii niesionej przez wodę. I tak w roku 1990 powstała Zapora Ataturka (Atatürk Baraji) będąca jedną z największych na świecie. Wysokość nasypu sięga 169 m, a długość tamy 1920 m.

Dzięki spiętrzeniu wody elektrownia jest w stanie osiągnąć moc 2400 MW, ale to nie wszystko. Jednym z głównych zadań tego kompleksu jest regulowanie procesu nawadniania prawie 4760 km2 pól uprawnych dzięki olbrzymiemu zbiornikowi i tunelom grawitacyjnym. Zbiornik jeziora o powierzchni 837 km2 nie bez powodu nazywany jest przez miejscowych „morzem”. Wokół niego leży 10 miast i 156 wsi. W wielu publikacjach Atatürk Baraji był w swoim czasie wymieniany jako największy na świecie plac budowy ukończony w rekordowym czasie 50 miesięcy.
Turcja ma prawo szczycić się tym osiągnięciem, ale nie zapominajmy, że tej wielkości tamę można wykorzystać także do innych, znacznie groźniejszych celów. Aż 90% rocznego przepływu w rzece Eufrat pochodzi z Turcji. Tylko 10% dają rzeki płynące przez Syrię, a Iran nie ma już żadnych dopływów. Mówiąc wprost – te dwa kraje są w żywotny sposób uzależnione od Turcji. Kiedy w 1990 roku zaczęto napełniać zbiornik zapory przez okres 1 miesiąca przepływ Eufratu spadł o 1/3 co spowodowało gwałtowne protesty sąsiadów. Gniew Syrii skutkował istotnym wsparciem dla Partii Pracujących Kurdystanu, co szybko przełożyło się na poważny wzrost zagrożenia terrorystycznego na obszarze Turcji. Oczywiście zasady gospodarowania wodą są uregulowane w międzynarodowych traktatach, ale w przypadku konfliktu z pewnością nie będą respektowane.
Zostawiamy tamę i polityczne spekulacje i kierujemy się w stronę najwyższych szczytów masywu górskiego Antytaurus położonego między stolicami prowincji Malatya i Adıyaman.

Nemrut Dağı
Naszym celem będzie najsłynniejsza atrakcja tej części Anatolii i jej symbol opiewany chyba we wszystkich przewodnikach – szczyt Nemrut Dağı o wysokości 2150 m. To właśnie tutaj megalomański władca państewka Kommageny Antioch I kazał wznieść kompleks świątynno-grobowy tak, aby jego imię zapadło w pamięć na wieki.

Trzeba przyznać, że udało mu się osiągnąć ten cel chociaż monumentalne rzeźby nie przetrwały zderzenia z siłami przyrody. W stronę szczytu nie pojedziemy jednak swoim autokarem. Nie dał by rady na stromych górskich drogach. Pod hotelem Kommangene w miejscowości Kahta przesiadamy się więc do trzech busów i ruszamy w drogę. W porozumieniu z naszym tureckim przewodnikiem zdobywamy miejsca obok kierowcy drugiego busa, a to ważne gdy myśli się o zdjęciach. Po kilkunastu minutach mijamy małą wioskę Narince i coraz bardziej zagłębiamy się w góry.

Ze względu na położenie słońca nie wszystko da się sfotografować i część fajnych ujęć zostawiamy na później. Jak się potem okaże nie wrócimy jednak tą samą drogą. Bliżej szczytu asfaltowa, choć nie najlepsza droga przechodzi niemal w parkową aleję. Wyobrażam sobie z jakim niesmakiem czytają to prawdziwi miłośnicy gór. To chyba tak jakby wjechać busem na Giewont.

Wreszcie jest sam Nemrut z wyraźnie jaśniejszym stożkiem. To właśnie kopiec usypany przez poddanych Antiocha. Ostatnie kilkaset metrów pójdziemy pieszo. Gładka ścieżka ułożona z kamiennych płyt w pewnym momencie urywa się i trzeba pójść po osuwisku. Za rok, może dwa, dojdzie się nią na sam szczyt, bo jest właśnie układana. Mijamy osiołki i konie patrzące tak, jakby miały dość tego przeklętego szczytu. Trudno się dziwić, ale dla robotników na tym odcinku są jedynym środkiem transportu.
Jesteśmy na szczycie. Zdjęcie z reklamowego folderu stało się realne. Kopiec usypany z drobno tłuczonych kamieni ma 50 m wysokości i około 150 szerokości przy podstawie. U jego podnóża Antioch wzniósł ołtarz, na którym znajduje się sześć tronów z bezgłowymi postaciami. Każda z nich ma imponującą wysokość około 8 m. Tu siedział Antioch w towarzystwie bogów oraz orłów i lwów, które strzegły świątyni. Głowy runęły prawdopodobnie dopiero na początku XX wieku na skutek trzęsienia ziemi i zostały ułożone przez archeologów u stóp ich prawowitych właścicieli.

Robiąc zdjęcia pod ołtarzem starałam się ustalić do kogo głowy należą. Miałam też swoje opracowanie na podstawie źródeł, do których sięgnęłam przed wyjazdem. Niestety – cała ta wiedza okazała się błędna. Dopiero przystępując do rekonstrukcji bloga udało mi się trafić na oryginalne opracowania niemieckich i tureckich naukowców i dokonać niezbędnej korekty. A więc nie do końca prawdą jest że wszystkie głowy runęły na początku XX wieku na skutek trzęsienia ziemi. Głowa bogini Kommageny stała jeszcze na cokole w latach 60-tych i potwierdzają to zdjęcia archeologów z tamtego okresu. Kolejną nieprawdą, na którą być może traficie w Internecie, jest twierdzenie że Antioch siedział między Zeusem i Heraklesem, a także to że postacią kobiecą była Tyche. Jak zatem wygląda prawda?
Religia królestwa Kommageny była połączeniem wierzeń greckich, rzymskich i perskich. Dlatego przedstawienia bóstw są połączeniem różnych imion i wyobrażeń. Kolejność na ołtarzu jest następująca: pierwszy od lewej król Antioch, obok niego bogini Kommageny z pięknym wieńcem uplecionym z liści i pnączy wina. Trzeci w kolejności, na najwyższym cokole i nieco wysuniętym do przodu, siedział brodaty Zeus. Dalej Apollo czyli perski Mitra i jako pierwszy od prawej Herakles.

Siadamy na chwilę na platformie powstałej na miejscu starożytnego ołtarza ofiarnego. Dziś jest to lądowisko dla helikopterów, ale i doskonały punkt widokowy. Próbujemy sobie wyobrazić ile wysiłku wymagało wtaszczenie na ten szczyt wszystkich elementów tych kolosów i ich złożenie. Ich budowniczowie nie wsiedli przecież w busa i nie przyjechali tu jak my. Chwilę potem przechodzimy na zachodnie zbocze.
znajdował się drugi taras i ołtarz, na którym siedziały identyczne postaci. Oba ołtarze łączyła droga procesyjna, a obrzędy odbywały się podobno w dniu urodzin króla. Tu niestety siła wstrząsu okazała się bardziej destrukcyjna i ołtarz leży niemal w kompletnej ruinie. Za to same głowy zachowały się w znacznie lepszym stanie niż od wschodu.

Widoczne obok reliefy wykonane na kamiennych płytach są w większości kopiami oryginałów przedstawiających postaci i sceny nawiązujące do dawnych wierzeń. Wśród nich naukowcy zidentyfikowali płaskorzeźbę, którą nazwali horoskopem lwa. Prace wykopaliskowe trwają tu od lat ale jak dotąd nie doprowadziły do odkrycia grobowca Antiocha, który powinien znajdować się wewnątrz kurhanu. Próbowano nawet użyć dynamitu, ale doprowadziło to tylko do obsunięcia się kamieni. Jak widać architekci Antiocha wykazali się wielkim sprytem i każda ingerencja w konstrukcję grozi jedynie klęską budowlaną. Schodzimy ze szczytu i po chwili ruszamy w dół po krętych, szutrowych drogach.

Naszym kolejnym celem będzie Cendere Köprüsü – podobno najstarszy i ciągle używany most na świecie. Temu miejscu poświęcę już odrębny wpis.