Z okolic Orasaca najłatwiej dostać się na wyspę Hvar promem kursującym na trasie Drvenik – Sucuraj. Prom odpływa w każdą stronę co 90 min i dobrze byłoby dotrzeć na przystań około 6.30. Tu trzeba kupić bilety i ustawić się  kolejce. Czas jest o tyle ważny, że od Waszej pozycji w szeregu będzie zależało czy zabierzecie się najbliższym promem. W sezonie letnim pierwszy prom z przewagą turystów rusza o 7.30. Jest też w wcześniejszy o 5.45 ale tylko w okresie od 21 lipca do 19 sierpnia. Za samochód osobowy trzeba zapłacić 108 HRK, a za osobę 16. Trasę Drvenik – Sucuraj prom pokonuje w 35 minut. I tak jesteśmy w pierwszym miasteczku na wyspie. Stąd do miejscowości Hvar 78 km, po wąskich, krętych i strasznie niebezpiecznych drogach. Możliwość wyprzedzenia na jakimś prostym odcinku to dar z nieba, a niestety zdarzają się tacy co uparcie nie przekroczą 40-tki. Rzeczywiście są zakręty, gdzie lepiej złożyć boczne lusterka i odcinki, gdzie jedziemy na krawędzi stromego urwiska bo nie ma tu żadnych barier energochłonnych. Ale bez przesady.

Jest za to fajna przygoda i fantastyczne widoki. Ze stanem dróg związane jest też miejscowe przekleństwo „obyś zginął na drogach Hvaru” i to chyba wszystko wyjaśnia. Hvar jest ciekawym miejscem pod względem geografii i historii. Ta długa, wąska wyspa ma największe nasłonecznienie w Chorwacji sięgające ponad 2700 godzin w skali roku. Nie ma tu rzek ani jezior, a roczna suma opadów nie przekracza 800 mm. Stąd obok upraw fig i ziół mieszkańcy czerpią główne dochody z turystyki, o czym warto pamiętać.

Historycznie Hvar nigdy nie był związany z Republiką Dubrovnicką. Od czasu pierwszych osad greckich, rządzili tu Rzymianie, Słowianie i Turcy. W 1420 roku wyspa przypadła Wenecji, a pod koniec XVIII w. zajęli ja Austriacy. Potem byli Francuzi i na krótko Anglicy, aż wreszcie w 1944 roku Hvar znalazł się w granicach Jugosławii. Po iście rajdowych doświadczeniach, długim zjazdem i wreszcie dobrą drogą wjeżdżamy do miejscowości Hvar. Bez trudu trafiamy na rozległy przydrożny parking. To bez wątpienia najpiękniejsze miasto na wyspie, nad którym góruje średniowieczna twierdza Spanjol.

Początki twierdzy sięgają XIII w. ale obecny kształt zawdzięcza Hiszpanom i Austriakom. Można oczywiście wejść na górę, ale przy tych temperaturach i w tym stroju wolałam pozostać na dole. Centrum miasta to jeden z największych placów w Dalmacji Trg sv. Stjepana, który w nie tak odległej przeszłości nazywał się Titov trg, bo inaczej nie mógł. Najbardziej rzucającym się w oczy budynkiem jest katedra sv. Stjepana z przełomu XV i XVI w. z charakterystyczną wieżą, w której liczba łukowatych okien zwiększa się wraz ze wzrostem wysokości. Niedaleko pękata kamienna studnia z 1529 roku.

W narożniku rynku stoi budynek arsenału, który w obecnym kształcie zbudowano w 1611 roku. Poprzedni, który służył Wenecjanom do naprawy okrętów wojennych został zniszczony przez Turków. Już w rok po jego odbudowaniu powstał tu najstarszy w Europie teatr publiczny i takie przeznaczenie budowli zachowało się do dzisiejszych czasów. Malownicze położenie i piękno miasteczka najlepiej dostrzec wybierając się na spacer nadmorską promenadą i właśnie to za chwilę pokażę.

Hvar w zasadzie nie ma plaży, ale z zatoki przy rynku za 15 kn i 20 minut można dostać się wodną taksówką na  Pakleni Otoci (Piekielne wyspy) i poleniuchować w jednym z najbardziej malowniczych miejsc na wyspie. Na to niestety zabrakło mi czasu, bo nie udało nam się zabrać na pierwszy prom z Dvernika.
Opuszczając malowniczy i tętniący życiem Hvar kierujemy się na Stari Grad. Trudno tam jednak dojechać bez zatrzymania chociaż na kilka zdjęć bo widoki są fantastyczne. Stari Grad przeżył już swój okres świetności gdy jego stocznia znana była w całej Europie. Miasteczko sprawia wrażenie sennego i gdyby nie kilka osób poruszających się po ulicach można by odnieść wrażenie że czas się zatrzymał.

Poza kilkoma kościołkami z XV i XVI w. oraz niepozornym pałacem słynnego poety Petra Hektorovicia tak naprawdę nie ma tu co oglądać, chociaż nie można odmówić miasteczku swoistego uroku i malowniczości. Fajnie jest przespacerować się w ciszy jego uliczkami i nadbrzeżem jachtowego portu, odpocząć od zgiełku i wielojęzycznych tłumów. Na pamiątkę robimy wiec kilka zdjęć i odjeżdżamy. Mamy świadomość, że słońce coraz bardziej chyli się ku zachodowi, a czeka nas przeprawa promowa w Sucuraju i wolelibyśmy nie zostać przymusowo na wyspie.

Znając już trochę miejscowe drogi przyciskamy trochę mocniej i dzięki temu udaje nam się wyprzedzić po drodze kilkanaście samochodów. O tyle będziemy bliżej w kolejce na prom. Zajmując swoje miejsce mamy jeszcze chwilę by przyjrzeć się miastu. Gdyby nie przeprawa promowa chyba nikt by tu nie zajrzał. Jedynym zabytkiem jest XVII wieczny kościół św. Antoniego (ckrva sv. Ante). Na nadbrzeżu liczne kramy, na których znudzony turysta może kupić jakieś pamiątki. Wbrew pozorom Sucuraj ma bardzo długą i ciekawą historię, a mnie szczególnie zainteresowała ta najnowsza z okresu I i II wojny światowej. Zachęcam do jej poznania niezależnie od tego, jakie wrażenie zrobi na Was to miasteczko.  Z Sucuraju ostatnie promy odchodzą o godz. 19.00, 20.30 i 21.35. Dla bezpieczeństwa stawiamy się na ten o 19.00 i udaje nam się zabrać.

O ile nie planujecie dłuższego pobytu, taką wycieczkę warto zaplanować na dwa dni i nacieszyć się nie tylko poznaniem nowych miejsc, ale i trochę inną plażą na Piekielnych Wyspach Hvaru. Na wlocie do miejscowości Hvar znajdziecie znajdziecie stację benzynową, a więc bez obaw, że zabraknie paliwa. Jadąc od strony Dubrownika zwróćcie uwagę na długi zjazd do miejscowości Ploce. Tu samochód sam chce jechać i dlatego zwykle kończy się to spotkaniem na punkcie kontroli radarowej. Właśnie dlatego spóźniliśmy się na pierwszy prom, ale dłuższa i bardzo miła rozmowa z chorwackimi policjantami oddaliła nieuchronne widmo  pokuty w wysokości 500 kn. Dlatego zawsze podkreślam – warto chociaż trochę uczyć się miejscowych języków. W sumie fajna wycieczka i sporo wrażeń, a o to przecież chodzi.

 
No selected post