Jeżdżąc wielokrotnie do Dubrovnika intrygowały nas krzykliwe reklamy campingów i kwater prywatnych w odległym Molunacie. Zdecydowanie wyróżniały się wśród nich tablice reklamujące camping Monika. To przecież jeszcze 40 km. Zastanawiało nas czym tak niezwykłym wyróżnia się to miejsce by zasługiwało na szczególne zwrócenie uwagi podróżującego turysty. Zwykle nie ulegam żadnym reklamom, ale w tym przypadku chyba ze zwykłej kobiecej przewrotności postanowiłam to sprawdzić. Po drodze mogłam też nacieszyć oczymalowniczymi krajobrazami południa.

Podręczne przewodniki poza zdawkowymi informacjami wskazywały, że raczej nie należy spodziewać się tam pięknego miasteczka na miarę Hvar czy osobliwości przyrody jak w Trsteno. Cicho i głucho było też o historii. A więc może jakieś wspaniałe krajobrazy i rozległe dzikie plaże? Jaki więc problem by zrobić sobie wycieczkę. Zapakowaliśmy sprzęt plażowy i w drogę. Jadąc kiedyś do Czarnogóry ominęliśmy to miejsce i w ten sposób najdalsze południe Dalmacji ciągle pozostawało nie odkryte.

Początkowo było czym nacieszyć oczy, ale potem droga oddaliła się od wybrzeża. Im bliżej celu tym bardziej zalesiony teren stawał się dziki. Wreszcie docieramy do Molunatu. Jedna stromo opadająca uliczka i na tyle wąska, że wyminięcie się dwóch samochodów jest miejscami niemożliwe. Tuż przy drodze, a raczej nad nią ciasna zabudowa i pokoje do wynajęcia. W końcu szczęśliwie zjeżdżamy na brzeg. Tu jest znacznie szerzej i można znaleźć miejsce do parkowania. Dalej ulica znów pnie się w górę. Przed nami coś, co jest publiczną plażą miejską, a raczej betonową płytą służącą do wyciągania łodzi.

Jest trochę chętnych do kąpieli ale wolelibyśmy rozłożyć się na czymś bardziej naturalnym. Przemieszczamy się więc w lewo od głównej plaży i znajdujemy zejście nad wodę przy jakichś zabudowaniach. Nikt nas nie wyprasza więc zostajemy na ogromnych głazach. Plaża przy campingu Monika wygląda znacznie lepiej, ale tak naprawdę to tylko skrawek płaskiego lądu kończący się murem oporowym. Wąsko, krótko i nieciekawie, a na pewno nie tak by spędzić tu cały urlop. Mam świadomość, że tą opinią narażam się stałym bywalcom tych stron, bo są i tacy. Ale to najlepszy dowód, że każde miejsce ma swoich zwolenników, tak jak różne są gusta. Gdyby wszyscy oceniali tak samo, to nasze ulubione zakątki straciły by swój urok na skutek nadmiernego tłoku. Pozostaliśmy w Molunacie do późnego popołudnia. Było to jakieś nowe doświadczenie i inne miejsce. Ale następnego dnia z jeszcze większą przyjemnością popatrzyliśmy na naszą plażę.

Może ktoś zapytać, po co było o tym pisać skoro raczej nie zachęcam do dłuższego pobytu w tych stronach. No cóż, mam świadomość że często jednak ulegamy reklamie, a słysząc o cichym zakątku i pięknych plażach nad kryształową wodą budujemy sobie wyobrażenie takiego miejsca, które niewiele może mieć związku z rzeczywistością. Pokazuję różne miejsca tak jak je widziałam i odbierałam ale szanuję tych, którzy mają swoje odmienne zdanie. Nie żałuję tego dnia i do takich wycieczek chcę Was namówić chociażby po to, by zweryfikować swoje spostrzeżenia z opiniami innych.

Kolejką linową na wzgórze Srđ
W lipcu 2010 ponownie została oddana do użytku kolejka linowa na wzgórze Srd i po latach przerwy spowodowanej jej zniszczeniem w czasie ostatniej wojny powróciła jedna z największych atrakcji okolic Dubrovnika. Nie ma już potrzeby wspinania się pieszo lub słynnego i karkołomnego podjazdu samochodem „na Bosankę”, z którym nie każdy pojazd i kierowca potrafili sobie poradzić. Dolna stacja znajduje się nieco powyżej starego miasta i ostatniego parkingu przy murach, na ulicy kralja Petra Kresimira IV. Najłatwiej zostawić samochód na ul. Frana Supila, co kilkakrotnie praktykowałam, ale uwaga – jest jednokierunkowa. Przed parkingiem trzeba skręcić w lewo i pojechać do góry, minąć stację kolejki, a następnie skręcić w prawo i zjechać w dół, szukając miejsca przy prawym krawężniku.

Wagonik zabiera jednorazowo do 30 pasażerów i w ciągu niespełna 4 minut pokonuje dystans 778 metrów, osiągając górną stację na wysokości 405 m n.p.m. To co można zobaczyć po drodze, a przede wszystkim ze szczytu zapiera dech w piersiach i wywołuje czasami niesamowite emocje jakich doświadczyłam wyjeżdżając z grupą japończyków. Nie przypominam sobie sytuacji, w której widziałam tak ekspresyjną i spontaniczną radość większej grupy. Przy dobrej pogodzie widoczność dochodzi do 60 km, można sięgnąć wzrokiem nie tylko w głąb miasta, ale też na wyspy Elafickie i lub daleko na południe. Chociażby dlatego trzeba tu przyjechać i warto zabrać niezłą lornetkę.

Ale na samym szczycie doświadczycie nie tylko radości. Ciągle pozostają tu ruiny i umocnienia z okresu wojny bałkańskiej i świadomość, że właśnie stąd Serbowie ostrzeliwali Dubrovnik. To nieco przygasza i skłania do zadumy. Aby zobaczyć te miejsca trzeba jednak oderwać oczy od zachwycającej panoramy i podejść na sam szczyt, a nawet nieco dalej. Więcej o tych wydarzeniach można dowiedzieć się zaglądając do Sali Pamięci Obrońców Dubrovnika w Pałacu Sponza na Starym Mieście (obok wieży zegarowej).

Gdy aktualizowałam ten wpis w sezonie 2012 za bilet w obie strony osoba dorosła musiała zapłacić 87 kn, a dziecko w wieku 4 – 12 lat 40 kn. Akceptowane były karty kredytowe, a czas przebywania na szczycie był nieograniczony. Kolejka startowała od godz. 9.00, ale warto było przyjechać wcześniej i spokojnie znaleźć miejsce. Niestety to wszystko muszę napisać w czasie przeszłym bo aktualnie kolejka jest nieczynna. Problem tkwi w braku umowy koncesyjnej między operatorem i miastem, który pozostaje nierozwiązany od roku 2010. Wszyscy mają nadzieję, że obie strony w końcu się dogadają i jedna z większych atrakcji turytycznych zostanie przywrócona. Z tą myślą zachęcam do wyprawy kolejką gdy tylko ruszy i zostawiam Was ze zdjęciami, które jak sądzę zrobią to lepiej.