Konya ma niezwykle złożoną i bogatą historię. Ślady osadnictwa w samej Konyi sięgają III tysiąclecia p.n.e. Później miejsce to było zamieszkane przez Hetytów, którzy nazwali je Amandrą lub Kuwanem. Gdy około 1200 r. p.n.e upadło imperium Hetytów pojawili się Frygowie spokrewnieni z Grekami, a osada zmieniła nazwę na Kowania. Po nich w VIII w. p.n.e. przyszli Grecy i swoje miasto nazwali Ikonium. Państwo frygijskie upadło 100 lat później na skutek najazdu Kimmerów, którzy w 546 r. p.n.e. zostali pobici przez Persów. Tych z kolei w roku 333 p.n.e wyparł Aleksander Wielki. W okresie hellenistycznym miasto przechodziło pod panowanie Seleucydów i królestwa pergamońskiego, aż wreszcie na mocy testamentu ostatniego króla Pergamonu Attalosa III znalazło się w granicach imperium rzymskiego jako Iconium. Był rok 133 p.n.e. W czasach bizantyjskich, w okresie od VII do IX w. miasto wielokrotnie najeżdżali Arabowie. Jego turecka historia zaczyna się w roku 1071 gdy po słynnej bitwie pod Manzikertem Seldżucy pobili bizantyjskiego cesarza Romanosa IV Diogenesa. To oni po raz pierwszy nazwali miasto Konya i w XI w. ustanowili tu nową stolicę sułtanatu Rum.
Seldźucka Konya przetrwała trzecią wyprawę krzyżową, a oblegana przez Fryderyka Barbarosę okupiła swoją wolność zaopatrzeniem armii na dalszą podróż na wschód. Odtąd miasto rozwijało się spokojnie, wzniesiono wiele wspaniałych budowli, z których część przetrwała do dziś. Złotym wiekiem dla sułtanatu i miasta był początek XIII w. gdy rządzili tu najwybitniejsi sułtanowie. Pod koniec wieku sułtanat upadł, a ziemie przeszły pod panowanie Turkmenów. W XIV w. wyparł ich osmański sułtan Bejazyd, a gdy ten dostał się do niewoli mongolskiej pobity przez Tamerlana, na ziemie Konyi powrócili Karamanidzi. Ostatecznie w roku 1466 wyparł ich Mehmed II Zdobywca i odtąd Konya rozwijała się w granicach imperium osmańskiego.
Do Konyi ciągną miliony pielgrzymów by odwiedzić dawną siedzibę zakonu mewlewitów, a dziś mauzoleum jego założyciela i wielkiego mędrcy Mevlany Calaleddina Rumi. Jest też jednym z najważniejszych miejsc dla wyznawców islamu, bo znajduje się tu szkatuła z włosami z brody Mahometa. Szkatułę otwiera się raz w roku i podobno najbardziej wrażliwi tracą przytomność lub wpadają w ekstazę. Jeśli spotkaliście się kiedyś z pokazem rytualnego tańca derwiszy to właśnie tu możemy dotknąć jego historii i zobaczyć miejsca, w których ćwiczono tę niezwykłą umiejętność. Pokaz, prezentowany często dla rozrywki w krajach arabskich, ma jednak niewiele wspólnego z oryginalnym, mistycznym tańcem zakonników noszącym nazwę Sema.
Wszystko zaczęło się w roku 1220 gdy na zaproszenie sułtana Alaeddina I Keykobada do Konyi przybył znany teolog Behaeddin Veled z synem Celaleddinem. Celaleddin urodzony w 1207 r. w Afganistanie uczył się początkowo od ojca, a po jego śmierci u Burhaneddina Termiki. Potem w Aleppo i Damaszku. W 1244 roku spotkał na swojej drodze wędrownego derwisza Semseddina Tebrizi, który całkowicie odmienił jego relację między własnym bytem, a miłością do Boga. Oddał się modlitwie połączonej z muzyką i ekstatycznym tańcem doprowadzając do zjednoczenia swego bytu z Bogiem. W tym czasie powstały jego najważniejsze dzieła filozoficzne i teologiczne istotne także dla współczesnego islamu. Mevlana czyli Wielki Mistrz zmarł 17 grudnia 1273 i pomimo, że chciał skromnego pochówku w jego pogrzebie uczestniczyły tysiące ludzi. Jego syn Sultan Veled założył bractwo wirujących derwiszy zwane też zakonem mevlana, które za Osmanów zdobyło niezwykle silną pozycję w kraju, a jego członkami było wielu kolejnych sułtanów. Zakon przetrwał do roku 1925 gdy Atatürk zakazał jego działalności ze względu na konserwatywne i monarchistyczne poglądy. Klasztor zamieniony w muzeum jest miejscem pielgrzymek i kultu, a bractwo, odrodzone w latach 60-tych jako stowarzyszenie kulturalne, zbiera się co roku 17 grudnia rozpoczynając całodzienny festiwal.
Napięty program dnia nie pozwala nam pospacerować po Konyi, więc tylko przez okna w autokarze możemy podziwiać kolorowe osiedla i zieleń na ulicach. Nie spodziewałam się, że miasto potrafi mnie tak pozytywnie zaskoczyć. Niestety przyciemnione okna autokaru, które przepuszczają 16 razy mniej światła niż obiektyw aparatu przekreślają szanse na dobre zdjęcia w ruchu. Dlatego życia normalnej ulicy Wam nie pokażę. Po drodze zatrzymamy się na krótki obiad w jednym z zjazdów, a potem pomkniemy drogą D300 przez trawiasty step i jeden z najsłabiej zaludnionych obszarów Turcji. Do końca dnia musimy przejechać jeszcze 250 km, zobaczyć Kaymaklı – jedno z podziemnych miast i zameldować się w hotelu. Dla chętnych będzie jeszcze specjalny pokaz tradycyjnego tańca derwiszy.
Droga, którą zmierzamy do celu pokrywa się z historycznym szlakiem, który w czasach seldżuckich przemierzały karawany z Konyi do Aksarai i Kapadocji, a dalej na wschód do Kayseri, Persji i na Bliski Wschód. Może to dziwić, ale wioząc często niewyobrażalne bogactwa czuły się bezpieczne na obszarze zamieszkanym, przez wojowników słynących z podbojów. Jak to możliwe? Otóż Seldżucy potraktowali swój szlak jak my autostradę. Wytyczały go liczne karawansaraje wznoszone przez Seldżuków dla zapewnienia odpoczynku, prowiantu i ochrony strudzonym podróżnym. Tę kompleksową usługę gwarantowała niewielka opłata wnoszona na początku drogi. W końcu i my docieramy do celu, a zagłębiając się w coraz ciaśniejsze wiejskie dróżki za chwilę zejdziemy głęboko pod ziemię.
Kaymaklı – podziemne miasto
Jesteśmy w Kaymaklı, jednym z dwóch najciekawszych podziemnych miast (yeraltı şehri), których w Kapadocji jest około trzydziestu. Podobno powstały już za czasów Hetytów, a więc co najmniej 2000 lat p.n.e. Nie ulega wątpliwości, że były zamieszkane co najmniej od IV w. p.n.e. bo wspomina o nich Ksenofont. Wykorzystywali je pierwsi chrześcijanie kryjąc się przed prześladowcami, a w późniejszym okresie Bizantyjczycy ukrywający się przed najazdami Arabów i Turków. W miastach tych było wszystko co niezbędne do przetrwania, nawet przez okres kilku miesięcy: mieszkania, kuchnie, spiżarnie, stajnie i inne pomieszczenia dla zwierząt, a nawet kościoły.
Wszystko usytuowane na kilku, połączonych ze sobą kondygnacjach mogło funkcjonować dzięki doskonałemu systemowi wentylacji, który i dziś działa niezawodnie bez żadnego wspomagania. W odróżnieniu od pierwszych mieszkańców mamy jednak elektryczne oświetlenie i oznakowanie, które nie pozwala zabłądzić w wąskich i splątanych korytarzach.
Po ukryciu się w środku blokowano wejścia potężnymi kamiennymi kręgami wtaczanymi w skalne klamry. W środku drążono otwór będący pierwowzorem późniejszego judasza w drzwiach. Pokonanie tej przeszkody wymagałoby materiału wybuchowego, na który trzeba by jednak poczekać co najmniej kilka stuleci więc póki co miasta były bezpieczne.
Konfrontując własne doświadczenia z odnalezionymi w sieci poradami nie potwierdzam by konieczne było zabieranie latarki lub jakiegoś specjalnego ubioru. Ubierzcie się lekko i wygodnie, przydadzą się buty zapewniające stabilność. Dziewczynom raczej nie polecam krótkiej spódnicy. Zdjęcia wymagać będą dobrego sprzętu, bo krótkie odległości mogą być przyczyną prześwietleń. Przy wyjściu spotkacie liczne handlarki oferujące pamiątkowe lalki i to będzie najbardziej hałaśliwe wspomnienie tego dnia.
Gdy słońce chyli się ku zachodowi podwozimy cześć naszej grupy na pokaz tańca derwiszów w niesamowitej scenerii jaskiń Kapadocji. My jedziemy do hotelu, bo czeka nas pobudka o 3.30 i mój pierwszy lot balonem.