Opuszczamy Van, który zobaczymy niestety tylko zza szyb autokaru i kierujemy się na południowy-zachód. Dzisiaj musimy dotrzeć do Mardin, przekroczymy też umowną granicę południowo-wschodniej Anatolii. Mamy do pokonania 266 km.
Mardin to wyjątkowe miejsce na naszym szlaku z racji niesamowitego położenia. Miasto jest przyklejone do zboczy skalistej góry, na szczycie której widnieją pozostałości twierdzy wybudowanej w czasach rzymskich. Poniżej piękne arabskie domy, zabytki muzułmańskiej architektury, a pośród nich chrześcijańskie kościoły i autentyczny wschodni bazar. Z głównej ulicy Cumhuriyet Cad. fantastyczny widok na Nizinę Mezopotamii ucieszy najbardziej wybrednych.
Nie mamy zbyt wiele czasu na samodzielne zwiedzanie, bo naszym celem jest nie tyle samo Mardin, co najwspanialszy zabytek okolicy – Szafranowy Klasztor. Decydujemy się przejść główną ulicą w nadziei na zdjęcie całego miasta, jakie spotkacie w każdym przewodniku. To jednak okazuje się błędem, bo trzeba było od razu zejść w dół przez zatłoczony targ. Potem zabraknie już na to czasu. Nie będzie więc zdjęcia z katalogu, ale za to pospacerujemy po wąskich uliczkach, zobaczymy trochę życia i zrobimy zakupy.
Patrząc na mury kolosalnej twierdzy i zabytkowe domy warto sięgnąć do historii, którą zaczęli tworzyć asyryjscy chrześcijanie. Tworząc silną gminę przetrwali czasy Arabów, Seldżuków i Artukidów. Niebagatelną rolę w tych wydarzeniach odegrała właśnie górująca nad miastem twierdza. W XII w. opierała się skutecznie atakom muzułmańskiego władcy Saladyna, potem jego syna Aszrafa i wnuka Meleka. Kilkadziesiąt lat później, po 80 dniach oblężenia odstąpili od niej Mongołowie. Dopiero niezwyciężony Tamerlan zdobył miasto w roku 1394 mordując na równi chrześcijan i muzułmanów.
Gdy w roku 1517 nadciągnęła wielka armia Osmanów pod wodzą Selima I Turcy splądrowali miasto, ale przez rok nie udało im się wedrzeć do zamku. W XIX w. Mardin było świadkiem kilku kurdyjskich powstań, które wspierał sułtan Muhammed Ali. Jeszcze przed I wojną światową żyło tu wielu chrześcijan, ale nowa Republika Turecka i jej wrogie nastawienie do religii zmusiły ich do emigracji. Kościoły funkcjonują do dziś pomimo, że z dawnej populacji pozostała dziś niewielka garstka kilkuset wiernych.
Teraz zaproszę Was do wyjątkowego hotelu w Mardin bo myślę, że warto go pokazać. Pokonując 5000 km ważne jest to w jakich warunkach odpoczywamy. To jeden z najładniejszych hoteli na trasie – czterogwiazdkowy Yay Grand Otel. Znajduje się na obrzeżach miasta, a otaczająca go przestrzeń przynosi ulgę po spacerze zatłoczonymi uliczkami starówki. Oferuje ponad 300 klimatyzowanych pokoi wyposażonych w TV SAT, Wi-Fi, mini-bar z lodówką i seif. W łazience czeka suszarka do włosów, ale zaraz po zameldowaniu nie możemy z niej skorzystać z powodu braku wody.
W Turcji takie niespodzianki są na porządku dziennym – z jednej strony komfort, z drugiej niedoróbki i potknięcia. Oczekując na skutek naszej interwencji możemy pocieszyć się widokiem z balkonu i zejść na kolację. Restauracja serwuje posiłki w formie bufetu i jest w stanie obsłużyć do 1800 gości. Po kolacji woda wraca do kranów i wreszcie można przełączyć się na relaks. Kolejnego dnia pojedziemy na zachód w kierunku Sanliurfa, a o tym co można zobaczyć po drodze opowiem na następnej stronie.