Jeśli zdecydujecie się na wczasy lub tygodniowy pobyt po wycieczce to wybór hotelu w Gambii okaże się bardzo istotny. To niestety Afryka i trzeba zapomnieć o luksusie pięciogwiazdkowych hoteli na Karaibach bo żaden z proponowanych nie zaoferuje zbliżonego standardu i w każdym znajdziecie jakiś istotny mankament. Długo zastanawiałam się nad wyborem, dokładnie studiowałam opinie i tylko dzięki nim wycofałam się z pierwotnej rezerwacji, nie popełniając błędu jaki zdarzył się części naszej grupy. Początkowo mój wybór padł na Golden Beach i to właśnie byłaby totalna porażka. Dlaczego? – opowiem nieco później, a teraz zapraszam do Palma Rima, który ostatecznie był moim domem na kolejne siedem dni.
Podjazd i wyjątkowo skromne wejście do hotelu potrafią nieco zmrozić. Nie ma tu nawet tablicy z nazwą hotelu nie mówiąc o bajkowych bramach wjazdowych jakie można spotkać w Egipcie. Nie przejmujcie się jednak, bo teren hotelu jest naprawdę ładny. Oferuje on zakwaterowanie w bungalowach rozrzuconych pośród egzotycznej roślinności. Pokoje i ich wyposażenie są bardzo skromne, a za klimatyzację widoczną nad szafą trzeba dodatkowo zapłacić. Na szczęście wieczory i poranki są chłodne i można bez niej swobodnie wytrzymać. Odrobina luksusu to niewielki płaski telewizor, ale nie liczcie już na sejf czy suszarkę do włosów. Jest jednak czysto, pokoje sprzątane są codziennie z wymianą ręczników, a obsługa rzeczywiście się stara. Ludzie są wyjątkowo mili i chętnie uczą się polskiego. Zauważycie to w hotelowej restauracji, która serwuje naprawdę smaczne posiłki. Chociaż menu ogranicza się z reguły do trzech dań z dodatkami to jednak absolutnie wystarczy. Bar przy basenie i obok restauracji oferuje piwo, lokalne napoje alkoholowe i pełny asortyment produktów Coca-Coli. Wszystko jest podawane z lodówki i w szklanych naczyniach.
Za serwis w pokojach, posiłki i obsługę przy barach bez obaw mogę wystawić ocenę bardzo dobrą. Nieco obniża ją denerwująca kontrola obecności na posiłkach głównych. Wynika to z faktu, że naszym pobytem rządzi komputer. Skoro program przewiduje, że ostatniego dnia kończymy pobyt śniadaniem to obiadu już nie dostaniecie bo nie będzie Was na wydruku. A przecież rozpoczęliśmy pobyt od późnej kolacji, a jeden z kolejnych dni spędziliśmy poza hotelem na wycieczce. Były nawet poważne obawy, czy do wieczora przed odlotem zechcą nam serwować napoje, ale skończyło się na strachu. Tylko po co stwarzać taką atmosferę, która w dużej mierze wynikała z niewiedzy rezydenta. Oczywiście obiad można było dodatkowo wykupić, ale cena 400 Dalasi od osoby to już absolutna przesada. Nikt chyba tu jeszcze nie zrozumiał, że o wiele więcej można zyskać na dobrej opinii.
Atutem hotelu jest odkryty basen, podobno największy w Gambii. Poranny i wieczorny chłód wyziębia jednak wodę i z przyjemnością można do niej wejść dopiero koło południa. Ręczniki przy basenie są wydawane od godz. 8.00, a leżaki i parasole są bezpłatne. Niestety nie ma ich zbyt wiele i o dobre miejsce trzeba zadbać jeszcze przed śniadaniem. Przy basenie można pograć w tenisa stołowego czy w szachy, odwiedzić kilka lokalnych sklepików, ale zakupy lepiej zrobić na zewnątrz. Animatorzy nie są zbyt aktywni jednak aerobic w basenie i piłka wodna są codziennie. Raz w tygodniu pojawia się przy basenie niezły zespół folklorystyczny, a wieczorem można czasami trafić na jakiś koncert, tylko nie spodziewajcie się wysokiego poziomu, bo daleko im do muzyków jakich słuchałam w Senegalu.
Najbliższa okolica
Minusem hotelu Palma Rima jest brak własnej plaży, a do najbliższej trzeba przejść ulicą około 400 m. Gdy wyjdziecie z hotelu w lewo to punktem orientacyjnym przy ruchliwym skrzyżowaniu będzie elegancki, żółty budynek. Jeśli skręcimy w prawo to około 200 m dalej, po przeciwnej stronie, znajdziemy spory i dobrze zaopatrzony supermarket z zielonymi witrynami. Większość produktów to towary importowane i stosunkowo drogie, ale można tam zrobić dobre zaopatrzenie. Jeżeli natomiast pójdziemy prosto (ulica widoczna na zdjęciu) to około 150 m dalej, po prawej, stronie trafimy na małą hurtownię z napojami alkoholowymi.
Idąc do plaży trzeba po wyjściu z hotelu skręcić w prawo. Otoczenie hotelu to na razie nieuporządkowany plac przyszłej budowy. Wzdłuż ulicy znajdziecie sporo knajpek i oddział Western Union, gdzie bez problemu zaopatrzycie się w Dalasi. Nieco dalej, po prawej stronie ulica pełna straganów gdzie warto zajrzeć i pohandlować. Kolejne stragany znajdziecie tuż przy plaży. Sama plaża niczym nie zachwyca i tak jak ulicą trudno tu przejść spokojnie nie będąc zaczepionym. Jedyny serwis plażowy znajduje się przy lokalnej restauracji i dla zamawiających jest bezpłatny. Czy tam odpoczniecie? – nie sądzę. W mojej ocenie opis plaży w ofercie jest mocno przesadzony, żeby nie powiedzieć nieprawdziwy. W sobotę wieczorem ściągają tu tłumy okolicznych mieszkańców i zaczyna się jedna wielka zabawa na piasku.
Z rana można pójść plażą w lewo i po 30 minutach dotrzeć do Hotelu Senegambia. Ten ma swoją plażę, ale nie widziałam na niej ludzi i trudno się dziwić bo plażę systematycznie zabiera ocean. Miejscowi walczą z nim przy pomocy worków z piaskiem, a całe otoczenie wygląda jak jedno wielkie pobojowisko. Wypoczywać można na skarpie lub przy pięknym basenie, utrzymanym w afrykańskim stylu. Wejść można tu bez problemów, bo główną atrakcją hotelu jest karmienie ścierwników. Rytuał posiłku zaczyna się o godzinie 11.30, po czym ptaki się kąpią i suszą skrzydła. Warto to zobaczyć.
Wyjście z hotelu na słynną ulicę Senegambia to kunszt przyrody i miejscowych ogrodników. Na zewnątrz znajduje się małe, lokalne targowisko i sama ulica Senegambia – pusta za dnia i tętniąca życiem nocą. Wiele osób dojeżdża tu wieczorami taksówką w poszukiwaniu wrażeń i dobrej muzyki.
Na koniec odpowiem dlaczego warto unikać kolejnego hotelu – Golden Beach. Jak się okazuje hotel jest mocno zadłużony, a to odbija się na obsłudze i ofercie. Jak opowiadali nasi znajomi wydzielano im wszystko począwszy od jednego ręcznika na pokój, poprzez posiłki i napoje. Zdarzało się, że gdy przyszedł ktoś z niewielkim opóźnieniem, nie znajdował już nic do jedzenia. Nie spełniano nawet standardu co do liczby napojów wydawanych dziennie. A przecież pobyt w tym hotelu był nawet droższy niż w Palma Rima. W nowym sezonie 2016/2017 all inclusive zniknęło wszędzie, a więc pogoń za zyskiem zwyciężyła. Sądzę jednak, że sobie poradzicie, bo ceny napojów i alkoholu w miejscowych sklepach są bardzo niskie. Mam nadzieję, że gwałtownie nie wzrosną. Teraz jednak rozumiem sens wielkich tablic informujących o zakazie spożywania przy basenie posiłków i napojów wniesionych z zewnątrz. Nie sądzę by po ograniczeniu oferty ktoś tego przestrzegał.