Addis Abeba to miasto moloch. Podobno czwarte co do liczby mieszkańców w Afryce, ale ilu ich jest naprawdę nikt nie wie. W różnych współczesnych źródłach liczba ta waha się od 3 do 5 mln, a będąc na miejscu dowiedziałam się od Kadu że jest osiem. Miasto stara się być nowoczesne jak przystało na stolicę i siedzibę wielu organizacji kontynentalnych i międzynarodowych. Nie chcę go nazywać brzydkim ale w tych staraniach wydaje mi się chaotyczne tak jak by budowano je bez żadnego planu zagospodarowania.
W relacjach sprzed kilku lat czytałam że jest potwornie rozkopane co powoduje w centrum gigantyczne korki. Pocieszę albo zmartwię autorów tych postów – nic się nie zmieniło. Wielka i w miarę nowoczesna jest w zasadzie tylko główna ulica przy której na potęgę wznosi się szklane wieżowce. Jednak szereg tych inwestycji wygląda tak jakby ktoś je rozgrzebał i porzucił.
Co sprytniejsi lub bardziej bezczelni kierowcy starają się omijać korek jadąc po prostu drugą jezdnią pod prąd. Ale skoro policja stojąca na skrzyżowaniach nie reaguje to znaczy że jest OK. Wystarczy jednak oddalić się od głównej arterii albo spojrzeć w drugą stronę z hotelowego okna by zobaczyć plątaninę drewnianych domów pokrytych blachą falistą, które bardziej przypominają targowe budy niż ludzkie siedziby.
Bliższe zainteresowanie obszarem gdzie później miała powstać stolica pojawiło się pod koniec XIX wieku za sprawą termalnych źródeł siarkowych. W 1879 roku Menelik II odwiedził ruiny średniowiecznego miasteczka i uznał, że górujący nad nim wygasły wulkan Entoto będzie doskonałym punktem obserwacyjnym i strategicznym. Bezpośredni obszar wokół Entoto nie zachęcał jednak do założenia miasta z powodu braku drewna na opał i wody. Ten problem udało się rozwiązać sprowadzając z Australii sadzonki drzew eukaliptusowych i tak wokół późniejszej stolicy szybko pojawiły się plantacje tych drzew. Pomysł szybko rozprzestrzenił się na cały kraj ale już w 1913 roku dostrzeżono jego negatywne skutki dla ekosystemu. Wydano wówczas polecenie likwidacji eukaliptusa i zastąpienia go rodzimą roślinnością ale nigdy go nie wykonano. W 1881 roku Menelik II ostatecznie zdecydował się na przeniesienie stolicy z Ankober i na górze Entoto zaczął wznosić swój pałac.
Doceniając walory źródeł termalnych Filwoha, a także mając na uwadze niekorzystny, chłodny klimat na wysokości ponad 3200 m n.p.m. żona cesarza Taytu nakłoniła go do przeniesienia posiadłości o 800 m niżej. Początkowo zbudowała dla siebie dom w pobliżu gorących źródeł, które stały się ulubionym miejscem spotkań członków dworu królewskiego a później także bogatej szlachty. W ten sposób w roku 1886 na południe od wzgórza zaczęła rozwijać się osada której za sprawą Taytu nadano nazwę Addis Abeba czyli „Nowy Kwiat”. W 1892 roku ukończono nowy pałac cesarski a członkowie bogatych rodzin zaczęli budować stałe domy w nowej stolicy. Do miasta zaczęli napływać również cudzoziemcy, rzemieślnicy i kupcy.
Od roku 1917 późniejszy rozwój zapewnił miastu zapewnił Ras Tafari Makonnen czyli późniejszy Haile Selassie, który stał się jednym z najpotężniejszych ludzi w Addis Abebie. Prawdziwy boom gospodarczy nastąpił w latach 1926–1927, za sprawą przetwórstwa kawy i skór oraz rozwojem eksportu. W roku 1930 Haile Selassie został koronowany na cesarza ale przed tą uroczystością dokonano w mieście szereg usprawnień. Pojawiły się brukowane ulice, instalacja linii energetycznych i telefonów.
Chociaż dla mieszkańców był to trudny a nawet tragiczny okres to miasto rozwijało się nadal podczas włoskiej okupacji w latach 1936 – 1941. Włosi uznali chyba że Addis Abeba na zawsze już pozostanie ich własnością.
Kidist Selassie
Pierwszym historycznym punktem naszego programu w Addis Abebie będzie najwyższa rangą Katedra Świętej Trójcy nazywana w języku amharskim Kidist Selassie. Niektóre źródła podają, że została zbudowana dla upamiętnienia wyzwolenia Etiopii spod włoskiej okupacji. Być może po jej ukończeniu w roku 1942 nadano jej takie znaczenie ale kamień węgielny pod jej budowę wmurował cesarz Haile Selassie już w roku 1933 a więc na dwa lata przed wybuchem wojny.
Oprócz oficjalnej nazwy katedrze nadano tytuł „Menbere Tsebaot” co można tłumaczyć jako „Czysty ołtarz”. Katedra jest ładną mieszanką stylów europejskich z ciekawymi kolumnadami, wieżami i miedzianymi kopułami chociaż niektórzy mówią że do Etiopii nie pasuje.
Teren przyległy do katedry jest znamienitym cmentarzem na którym pochowano najwybitniejszych patriarchów, mężów stanu, urzędników cesarskiego rządu, którzy zostali straceni przez reżim komunistyczny, ludzi sportu i kultury. Na cmentarzu pochowany jest także zmarły w 2012 roku premier Meles Zenawi ale fotografowanie jego pomnika jest surowo zabronione.
Wewnątrz katedry znajdują się dwa granitowe grobowce w stylu aksumitów będące miejscem spoczynku cesarza Haile Selassie i jego żony Menen Asfaw. Podobno zaprojektował je jeszcze za życia sam cesarz chociaż od razu nie spoczął w katedrze. Gdy zmarł w rok po detronizacji w areszcie domowym pierwotnie został pochowany pod latryną na terenie pałacu cesarskiego. Jego zasługi dla kraju doceniono dopiero po obaleniu reżimu.
Oprócz wspomnianych sarkofagów zwrócą Waszą uwagę dwa cesarskie trony każde z białego hebanu, kości słoniowej i marmuru oraz witraże przedstawiające sceny ze Starego i Nowego Testamentu.
Jak widać wyżej w katedrze można robić zdjęcia ale nie wolno używać lampy błyskowej. Pozostaje zatem dobry obiektyw ze stabilizatorem i pewna ręka. A poniżej niektóre z wielu fantastycznych witraży.
Muzeum Narodowe Etiopii
Po raz pierwszy pomysł utworzenia narodowego muzeum pojawił się jeszcze w 1936 roku gdy otwarto wystawę prezentującą ceremonialne szaty i insygnia dynastii Salomonów i ich bliskich współpracowników. Okres okupacji ze zrozumiałych względów uniemożliwił realizację tego pomysłu.
W roku 1958 powołano Instytut Archeologii w celu promowania badań archeologicznych w północnej części kraju a w 1976 roku urząd Administracji Dziedzictwa Kulturowego Etiopii który dał początek działalności wystawienniczej.
Obecne muzeum mieszczące się już w nowym budynku ma cztery główne działy wystawiennicze. Piwnica poświęcona jest sekcjom archeologicznym i paleoantropologicznym. To tu znajduje się jeden z najważniejszych eksponatów który w roku 1974 okazał się światową sensacją. Po odkryciu przez archeologa Donalda Johansona szczątków istoty człekokształtnej w okolicach wsi Hadar w Kotlinie Danakilskiej okazało się że są to kości hominida datowane na około 3,2 mln lat. Co prawda zachowało się tylko 47 kości z 207 ale naukowcy nie mieli wątpliwości że była to wówczas najstarsza odkryta istota poruszajaca się w pozycji pionowej na dwóch nogach. Nazwano ją Lucy a inspiracją do tego imienia była prawdopodobnie piosenka „Lucy in the Sky with Diamonds” zespołu The Beatles. Sami Etiopczycy wolą używać imienia Diknesz pochodzącego z języka ahmarskiego co można tłumaczyć jako „Jesteś cudowna”.
Na parterze znajdziecie przedmioty z czasów starożytnych i średniowiecznych, a także regalia i pamiątki po dawnych władcach. Cesarskie szaty i korony a także wielki tron cesarski Haile Selassie na pewno Was zainteresują.
Pierwsze piętro jest ekspozycją dzieł sztuki w porządku chronologicznym – od tradycyjnych po współczesne. Piętro wyżej zgromadzono kolekcję świeckich dzieł sztuki i rzemiosła, w tym tradycyjną broń, biżuterię, przybory, odzież i instrumenty muzyczne. Wreszcie na trzecim muzeum stara się przedstawić etnograficzne bogactwo kulturowe i różnorodność mieszkańców Etiopii.
Ciekawostką muzeum jest stojące na dziedzińcu popiersie Aleksandra Puszkina, które nie znalazło się tu przypadkowo bo pradziadek Aleksandra Puszkina urodził się w Etiopii. Jako siedmiolatek został sprzedany do tureckiej niewoli. Car Piotr I chciał mieć czarnoskórego pazia i postanowił takiego sprowadzić do Moskwy. Przypadek sprawił że trafiło właśnie na tego chłopca, który przyjął prawosławny chrzest, otrzymał wykształcenie, a z czasem tytuł szlachecki i rangę generała. Dochował się jedenaściorga dzieci, wśród których był dziadek Aleksandra Puszkina.
Moją uwagę zwróciła też stojąca na dziedzińcu wielka kamienna głowa charakterystyczna dla kultury Olmeków, która przywędrowała tu z Meksyku prawdopodobnie na zasadzie wymiany między placówkami muzealnymi.
Wzgórze Entoto
Pojedziemy teraz na górę Entoto by zobaczyć całą Addis Abebę z miejsca, które na swoją siedzibę wybrał cesarz Menelik II. Poczujemy smak tej drugiej Addis Abeby – rozkopanego miasta. Miejscami, gdyby nie spontaniczna regulacja ruchem podejmowana z inicjatywy kierowców nie udałoby się przejechać.
Wyjazd z miasta przyjmujemy z ulgą bo znów możemy poruszać się po normalnej drodze. Całe wzgórze pokrywa szkodnik – eukaliptus – i wcale nie wygląda to estetycznie. Stojąc na szczycie nie można dziwić się Menelikowi, że początkowo wybrał to miejsce na swoją siedzibę. Dla armii wroga nie ma gorszej pozycji jak prowadzenie ataku pod taka górę. A czasy nie były spokojne. Działania cesarza na rzecz podporządkowania sobie wszystkich plemion nie były łatwe i tylko część z nich zgodziła się przyłączyć na drodze pokojowej. Z wieloma musiał prowadzić wojny, które pochłonęły miliony istnień. Pomimo, że osiągnął ostatecznie swój cel wrogów mu nie brakowało.
Niestety przy pochmurnej pogodzie, przez smog i parę wodną widać niewiele. Zdecydowanie liczyłam na lepsze zdjęcia. Trwają tu intensywne prace budowlane, z których wyłoni się kiedyś kompleks turystyczny z tarasem widokowym, restauracją a może nawet hotelem. Etiopczycy zaczynają wreszcie dostrzegać znaczenie turystyki.
Wielki targ w Addis Abebie
Przed nami już ostatnia atrakcja Addis Abeby którą za wszelką ceną Kadu chce nam odradzić. Chcemy odwiedzić targ w stolicy i zrobić ostatnie zakupy. Etiopczycy mówią, że to największy targ w Afryce. Czy rzeczywiście? – nie będę się spierać, ale na pewno jeden z największych. Kadu wzbrania się bo twierdzi że jest to siedlisko złodziei i kieszonkowców. Co prawda nikogo nie napadną tu z nożem ale wyrwanie z ręki telefonu czy aparatu jest zjawiskiem dość powszechnym. On sam stracił w ten sposób kurtkę.
W końcu decydujemy się tam zajrzeć ale tylko do sekcji dla turystów. Garnki, sprzęty domowe ani drzwi nie są nam potrzebne, a każdy afrykański targ wygląda podobnie. W Addis Abebie powstał i rozwijał się bez żadnego planu aż osiągnął powierzchnię co najmniej kilka kilometrów kwadratowych. Według oficjalnych danych znajduje się tu około 7000 straganów, które zatrudniają ponad 13 tys. osób.
Ulice otaczające rynek są całkowicie zatłoczone więc pierwszym wyzwaniem dla naszego kierowcy jest dojazd. Potrafi to zrobić ale ostatnie kilkaset metrów przejdziemy pieszo.
Ruch pojazdów dowożących towar, zwierząt jucznych, tragarzy i kupujących jest ogromny. Kto nigdy nie był na podobnym targu długo będzie wspominał to doświadczenie. Docieramy do wejścia do sekcji turystycznej przy pawilonie oznaczonym numerem 64. To nasz punkt orientacyjny gdyby ktoś zabłądził a o to nie trudno. Kupić coś nie jest łatwo bo sprzedawcy się cenią i targowanie przychodzi znacznie trudniej niż w innych miejscach. Poza tym musimy się wzajemnie obserwować i mieć oko na ludzi wokół nas. Pod dachem światło raz oślepia by za chwilę zamienić się w półmrok. A w przejściach jest ciasno i tłoczno. Nic dziwnego powierzchnia też ma tu swoją cenę a to nie zwiększa bezpieczeństwa.
Wychodzimy z tego cało dzięki doświadczeniu na arabskich, tajskich czy indyjskich targowisk ale na pewno także dzięki odrobinie szczęścia.
Na koniec jeszcze tylko krótki przejazd do firmowego sklepu Tomoca i zakup etiopskiej kawy. To profesjonalna firma oferująca od lat kawę najwyższej jakości. Jak wspomniałam na wstępie jest mocna, lekko gorzkawa i aromatyczna. Dlatego wcześniej warto jej spróbować bo dla wielbicieli delikatnego smaku nie będzie najlepsza. Być może taniej kupicie na trasie, na wiejskich bazarach ale nigdy nie ma pewności czy będzie dobrze wypalona a przynajmniej dostatecznie wysuszona bo kupić można także zieloną.
I tak kończy się moja przygoda z Etiopią. Wracamy do hotelu skąd późnym wieczorem pojedziemy na lotnisko. Mamy zrobioną odprawę on-line więc nie ważne czy nasz bus przyjedzie pierwszy czy ostatni. Starałam się opisać naszą trasę szczerze i dokładnie a teraz Wy zdecydujcie czy warto ją powtórzyć w realu.
A czy są rzeczy o których zapomniałam? Na pewno i wszystko co będzie ważne dopiszę właśnie tutaj.
Coś czego zapomniałam lub nie było okazji o tym wspomnieć
Strefa wolnocłowa na lotnisku – Do niedawna obowiązywała zasada, że walutą etiopską nie można tu płacić. Taką informację przekazała nam nasza wspaniała pilotka Agnieszka. Skorzystał na tym nasz kierowca i przypadkowo obdarowani ludzie. Ku mojemu zaskoczeniu nie było żadnego problemu by na lotnisku płacić w birrach. A więc Etiopczycy wreszcie poszli po rozum do głowy. Jeśli go nie stracą nie obawiajcie się gdy zostanie Wam jakaś końcówka do wykorzystania w tym miejscu.
Ile kasy wymienić? – Odpowiedź na to pytanie zawsze sprawia pilotowi największy problem bo zależy to od Waszych planów zakupowych. Na lotnisku wymieniliśmy 100$ co okazało się niewystarczające i w banku na trasie wymieniliśmy jeszcze 50. Z pamiątkowych zakupów najdroższe będą piękne rzeźby w drewnie hebanowym. Ich dodatkową wadą będzie ciężar. Najmniejszych o wysokości około 30 cm nie wytargujecie lepiej jak za 35$. W sklepach, nazwijmy to profesjonalnych, można również zapłacić w dolarach.
Czas etiopski -W kontaktach z turystami miejscowi przewodnicy będą zawsze posługiwać się czasem europejskim oczywiście z uwzględnieniem strefy czasowej. Aktualny czas według tej miary znajdziecie na głównej stronie relacji z Etiopii. Etiopia żyje jednak według własnego czasu, który w pewnych przypadkach może Was zaskoczyć. Doba zaczyna się tutaj nie o północy ale o wschodzie słońca i jest podzielona na godziny dzienne i nocne. Zatem dzień zaczyna się o 6.00 rano, nasza godzina 7.00 jest w Etiopii godziną 1.00. O godz. 18.00 naszego czasu dzień się kończy i od tej pory zaczynają się godziny nocne znów liczone od zera. Dlatego gdy włączycie w hotelowym telewizorze jakiś kanał informacyjny o godzinie 21.00 będziecie zdziwieni widząc na pasku godzinę 3.00.
Gniazdka elektryczne – Przed wyjazdem starałam się ustalić czy będzie mi potrzebna przejściówka do etiopskich gniazdek. Źródła na jakie natrafiłam podawały, że Etiopczycy stosują gniazda typu europejskiego. W tych informacjach prawdą jest tylko napięcie 220V i częstotliwość 50 Hz natomiast gniazdka są różne. Standardowa wtyczka o grubych bolcach stosowana u nas w suszarkach do włosów czy żelazkach na pewno nie będzie pasować. Mamy w takiej sytuacji dwa wyjścia – przejściówka albo listwa zasilająca zakończona wtyczką o cienkich bolcach, którą trzeba samemu zamontować w miejsce oryginalnej. Taka będzie pasować w 100% bo rozstawy otworów są zgodne. Warto taką zrobić i wozić ze sobą bo w wielu miejscach na świecie znakomicie się sprawdzi.