Skoro, jak mówią Chińczycy, nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki, to i ja postanowiłam wrócić do Hurghady tym razem w maju, ale nie z tym samym biurem i nie w to samo miejsce. Wybór hotelu trwał dość długo, bo tym razem chcieliśmy jak najdłużej przebywać na rafach i to nie koniecznie nurkując głębinowo. Ostatecznie wybór padł na Coral Beach – hotel usytuowany 21 km na południe od centrum i około 15 km od lotniska. Szczerze przyznaję, że zdecydował tu opis rafy bo zdjęcia publikowane w Internecie wcale mnie nie zachwyciły. Otoczenie hotelu stwarzało wrażenie niezagospodarowanej pustki, a stan pokoi, o których sporo czytałam w opiniach, wręcz zniechęcał. Wszystko wskazywało, że będzie to wielka loteria. Dużo negatywnych opinii spotkałam też na temat Alfa Star, które było organizatorem imprezy.
Pierwsze kontakty z biurem skłoniły mnie do zweryfikowania tych ocen i tak już miało pozostać do końca. Kompletnie nie sprawdziła się tylko polska rezydentka, a jej zachowanie było powodem wielu komentarzy sprowadzających się do jednego – nigdy więcej z Alfa Star. Mam nadzieję, że kontrakt z tą osobą został rozwiązany bo biuro z całą pewnością nie zasługuje na takich przedstawicieli.
Sam hotel bardzo się nam spodobał. Pokoje w niskiej, szeregowej zabudowie były przestronne, dobrze wyposażone i oczywiście klimatyzowane. Do standardu należała lodówka, telewizor z łączem satelitarnym, mały sejf, obszerna łazienka z wanną, dużym pulpitem przy umywalce i suszarką do włosów. Każdy z pokoi miał własny taras z dwoma fotelami, stolikiem i dodatkowym oświetleniem. W mojej ocenie spełniał oczekiwania rodzin z dziećmi bo dwa szerokie łóżka z powodzeniem wystarczyłyby dla czterech osób bez konieczności dostawki. Wbrew spotykanym komentarzom pokoje były codziennie sprzątane i dostarczano dużą butelkę wody mineralnej.
Teren hotelu rzeczywiście był bardzo rozległy ale Rotana to potentat, który z pewnością myśli o przyszłości. W czasie naszego pobytu trwała właśnie rozbudowa sieci pawilonów i jakaś potężna inwestycja w zachodniej części plaży. Obie jednak w niczym nie zakłócały wypoczynku. Może odczuwało się też pewien niedostatek zieleni, ale miejmy świadomość, że wszystko wyhodowano tu na pustynnym, jałowym gruncie z wielką dbałością o każdą roślinę. Wielkim plusem Coral Beach było własne centrum uzdatniania wody, którą podlewano roślinność za pomocą sieci przewodów osadzonych w gruncie. Nie było zatem mowy o wykorzystywaniu szamba i nieprzyjemnych zapachach. Jedyne co dało się wyczuć to wieczorne kilkuminutowe zadymianie terenu w walce z owadami i insektami. Może właśnie dlatego poza mrówką nie spotkałam w pokoju niczego więcej.
Prawdziwe natomiast okazały uwagi dotyczące zakazu napełniania butelek napojami owocowymi w restauracji. Oczywiście nie wydano takiego zakazu na piśmie i dyskretnie można było to zrobić. Gdy jednak „operacja” była zbyt widoczna można się było narazić na uwagę ze strony kierownika sali, ale raczej nie kelnera. Dla nowicjuszy to dość istotne bowiem na wycieczki warto zabierać napoje ze sobą.
Wbrew dość powszechnym narzekaniom na monotonność posiłków nic takiego nie zauważyłam. Na każdy z nich oferowano po kilka dań (wołowina, drób, ryby, fasola), a szwedzki stół zapewniał możliwość dowolnych kombinacji. Poza tym sporo dań przygotowywano na poczekaniu. Jajko można było zjeść na twardo, jako jajecznicę lub omlet z najróżniejszymi dodatkami. Podobnie miniaturowe naleśniki. Śmiem twierdzić, że nawet zapaleni miłośnicy ciast, sałatek czy owoców nie zrobią sobie więcej przyjemności w ciągu miesiąca. Po prostu – nie wszystko trzeba zjeść od razu i powtarzać tę procedurę trzy razy dziennie, a i takie obrazki widziałam. Moim zdaniem ci, którzy po trzech dniach tęsknią już za schabowym i bigosem powinni zostać nad Bałtykiem bo tylko psują atmosferę.
Zupełnie inaczej wyglądała także dystrybucja napojów bezalkoholowych na basenie i plaży. O ile we wcześniej opisywanych hotelach można było napełniać naczynia samodzielnie to w Coral Beach dystrybutory było dostępne wyłącznie dla barmanów. Wprowadzono też jednorazowe kubeczki i ponowne napełnienie tego samego nie wchodziło w grę. W ten sposób ograniczono ryzyko klątwy faraona, bo wyeliminowano mycie naczyń pod bieżącą wodą. Niestety forma ta nadal pozostała w barach w odniesieniu do naczyń szklanych. Tu, w przypadku podawania dzieciom coca-coli, ryzyko wystąpienia problemów żołądkowych było nieporównywalnie większe.
Hotel oferuje swoim gościom dwa odkryte baseny – mniejszy z brodzikiem dla dzieci i duży o głębokości od 65 cm. Pomimo wspaniałej rafy zawsze był tu komplet gości, zwykle ludzi starszych lub z małymi dziećmi, ale nie tylko. W maju przy temperaturze powietrza 37 stopni woda w basenie miała 24 i była zimniejsza niż w morzu. Na placu przyległym do basenów i budynku głównego zlokalizowano coś na kształt amfiteatru, gdzie wieczorem odbywały się animacje i występy artystów. W ciągu dnia animatorzy przenosili się na plażę i w sumie była to chyba najsłabsza część oferty. Wieczorem program był zdominowany tematyką dziecięcą i ukierunkowaną na Rosjan, natomiast w dzień trudno im było namówić kogoś na wspólną zabawę, naukę tańca czy ćwiczenia. Być może po zmianie animatorów także w tej ofercie coś się zmieni.
Dla mnie najważniejsza była woda i godziny spędzane na rafie. Można ją było podziwiać praktycznie już kilka metrów od brzegu lub zejść do wody z molo i wtedy naprawdę zaczynało się pływanie. Rafa w tym miejscu ma kształt kilku zachodzących na siebie półpierścieni i dla własnego bezpieczeństwa warto przypatrzeć się tej podwodnej budowli by potem wrócić na brzeg. Niestety nie zawsze jest to możliwe w linii prostej ze względu na płycizny, nad którymi może być niebezpiecznie. To jednak drobnostka w porównaniu z malowniczą różnorodnością tego miejsca i liczbą gatunków koralowych ryb. Bez trudu spotkacie tu groźne skrzydlice i równie egzotyczne płaszczki. Czasami też coś szarobrązowego przewinie się wśród podwodnych skał.
Na plaży działa miejscowe centrum nurkowe Dive Point, ale jego ofertę cenową uznałam za zbyt wygórowaną (45 euro za dwa nurkowania, posiłki i napoje za dodatkową opłatą). Można też spróbować windsurfingu pod okiem instruktora – nie spróbowałam odkładając na później i tak już zostało. Może trochę szkoda. Gdybym miała na coś narzekać to może tylko na zbyt odległy barek, usytuowany przy wejściu na plażę, a to kilkaset metrów od mierzei. Zostawiam Was jeszcze na krótkim spacerze z obiektywem i polecam odwiedzenie tego miejsca.