Pierwszy raz – kiedy i gdzie
Zdecydowana większość Polaków wybiera się do Egiptu późną jesienią lub w zimie. Okres od października do marca to pobyt po sezonie, niższe ceny i temperatury, jakie możemy zaakceptować. To szczególnie ważne, gdy myślimy o wycieczkach fakultatywnych, poznaniu kraju i jego zabytków. W końcu przyjeżdżając pierwszy raz trudno z tego zrezygnować. Ja zdecydowałam się na dwutygodniowy pobyt pod koniec marca i sądzę, że był to wybór optymalny. Przy temperaturze rzędu 30 stopni można równie dobrze plażować, nurkować jak i podróżować. W lecie rzeczywiste temperatury przekraczają tu 50 stopni, a w Luksorze czy Dolinie Królów są zwykle o 10 stopni wyższe niż na wybrzeżu. Z moich rozmów z Egipcjanami wynika, że i one nie odstraszają, a ruch turystyczny w okresie letnim jest największy. Przy kolejnych wyjazdach przesuwałam więc terminy coraz bardziej w stronę lata by ostatecznie i na dłużej zatrzymać się na sierpniu. Temperatury są rzeczywiście szokujące ale przekonałam się, że to lubię najbardziej.

Wyjeżdżając po raz pierwszy miałam pewne obawy jak poradzę sobie poza luksusowym hotelem, który dawał namiastkę raju bez stresu i niepokoju. Po dwóch tygodniach jestem jednak coraz bliższa przekonania, że potrafiłabym dość szybko znaleźć swoje miejsce wśród tych sympatycznych ludzi. Nie będę polecać konkretnego regionu, a tym bardziej hotelu. Opowiem o tych, które widziałam, a dokonując wyboru kierowałam się głównie względami estetycznymi i kosztem pobytu. Na początek wybrałam południe Hurghady i hotel Aladdin, który zwabił mnie zacisznymi bungalowami w malowniczym ogrodzie.

Nie znoszę wielkich molochów, a właśnie tu liczyłam na odrobinę prywatności. Dodatkowym atutem był fakt, że kompleks trzech hoteli: Jasmine, Aladdin i Ali Baba wzajemnie honorował uprawnienia swoich gości i można było swobodnie się po nich poruszać. W ten sposób będąc w jednym, w rzeczywistości spędzałam czas w trzech ośrodkach różniących się sposobem zagospodarowania terenu, architekturą zieleni i ofertą aktywnego wypoczynku.

W bungalowach pokoiki raczej skromne i mało przestrzeni, ale jak słyszałam z bezpośrednich relacji, najlepsza kuchnia jest właśnie w Aladdinie i korzystając z niej zdecydowanie wystawiam ocenę bardzo dobrą. Łakomczuchy – uważajcie, bo utrzymanie figury będzie bardzo trudne. Dopisuję do tego piątkę za domki i ich położenie, natomiast czwórkę za baseny hotelowe. Komu zatem piątka za baseny? Tę zdecydowanie wystawiam sąsiedniemu Ali Babie. Hotel dysponował znacznie większym obszarem i rozległym basenem z kilkoma wysepkami. Nic zatem dziwnego że zawsze trudno tu było o wolne miejsce. Oferował natomiast pokoje w jednopiętrowych ciągach, które nie zapewniały takiej prywatności jak w Aladdinie.

Aby przejść z Aladdina nie trzeba było wychodzić poza bramę hotelu. Szło się malowniczą, kolorową alejką i właśnie roślinność była silnym atutem obu hoteli. Plusem na korzyść Ali Baby był też znacznie lepszy barek przy basenie i moim zdaniem ciekawsza oferta rekreacyjna.

Trzecim w kompleksie był Hotel Jasmine. Boję się go oceniać bo bywałam tu zdecydowanie najmniej. Podobało mi się zagospodarowanie rozległego terenu, dwa baseny zbliżone powierzchnią do tych z Aladdina, ale największy plus przyznałabym za własne mini zoo i malutką rafę przy hotelowej plaży.

Pierwszy raz – egipska kuchnia i napoje
Wykupując ofertę biura podróży zdecydowanie doradzam wybór hotelu, który oferuje usługę all exclusive. Co prawda dałoby się spokojnie przeżyć śniadaniem i obiado-kolacją, ale na niezbędne napoje wydacie mnóstwo pieniędzy. Przy opcji all inclusive hotel oferuje trzy posiłki w dogodnych godzinach i rozciągnięte w czasie. Nawet jeśli wrócicie z wycieczki po 22.00 restauracja będzie czekać z kolacją. Zasadą jest szwedzki stół i kilka podstawowych dań do wyboru. Można z nich tworzyć dowolne kombinacje.
Na śniadanie: wędlina krojona (przypomina naszą mortadelę, ale jest zdecydowanie lepsza), hot-dog (krojone kiełbaski z wołowiny zapiekane w cebuli lub papryce), jaja na twardo, a na życzenie jajecznica smażona na poczekaniu, bardzo dobry żółty ser, fasola w sosie (przypominająca naszą fasolkę po bretońsku), mleko na gorąco lub zimne, ryż na mleku, naleśniki smażone na poczekaniu. Mnóstwo świeżych warzyw, owoców i słodkich wypieków. Do tego, co najmniej kilka gatunków doskonałego pieczywa. Do popicia oczywiście kawa, herbata, napój owocowy serwowany tylko rano. Nie mylcie go z sokiem ze świeżych owoców, który może zaproponować kelner, bo za ten trzeba dodatkowo zapłacić (duża szklanka 16 funtów).

Podstawę dań obiadowych stanowią: wołowina i kurczaki pod różnymi postaciami, ryby morskie i fasola (jest tu daniem narodowym), a do tego ryż, ziemniaki (opiekane, gotowane lub pieczone w folii) i co najmniej dwa rodzaje makaronu. Oczywiście surówki, owoce i słodkie desery. Do popicia można zamówić piwo, coca-colę lub wino. To ostatnie mile widziane jest na kolację. Oczywiście za trunki nie płaci się dodatkowo.
O kolacji pisać nie będę, bo łatwo ją sobie wyobrazić, chociaż warto wiedzieć, że jest to najbardziej uroczysty posiłek w ciągu dnia. Tylko na kolację stoły pokrywa się obrusem, a w menu dodatkowo pojawiają się zupy. Egipscy kucharze nie są w nich najmocniejsi, ale warto spróbować jarzynowej lub cebulowej. Pomidorowa jest bardzo gęsta i esencjonalna, ale podawana bez ryżu lub makaronu. Można samemu ten brak uzupełnić. Oczywiście to, co nałożymy na talerz i ile zależy tylko od nas i teraz rozumiecie, dlaczego przestrzegam łakomczuchów. Kto obawia się, że pojedzie do egzotycznego kraju i trafi na równie egzotyczną kuchnię, której nie potrafi zaakceptować może być spokojny.

Aby uchronić się przed klątwą faraona zwracajcie uwagę by nie podawano Wam napojów w naczyniach mytych pod bieżącą wodą. Niestety takie praktyki się zdarzają. Z tej samej przyczyny warto też unikać warzyw nieprzetworzonych. No i nie wierzcie mitom, że alkohol zabija wszelkie bakterie i zarazki. Z medycznego punktu widzenia to bzdura wymyślona przez tych którzy lubią go w nadmiarze.