Pływający targ w Damnoen Saduak
Żegnamy Kanchanaburi i wczesnym rankiem ruszamy na południowy wschód do oddalonego o 93 km Damnoen Saduak w prowincji Ratchaburi. Będziemy tam za około godzinę i 20 minut by wtopić się w tłum handlujących na kanale Khlong Damnoen Saduak, łączącym rzekę Tha Chin i Mae Klong. Kanał ma długość około 35 km i został wybudowany w roku 1868 na polecenie króla Mongkut’a (Ramy IV).

W tamtych czasach jak wszystkie kanały miał wielkie znaczenie dla transportu, handlu i rolnictwa. Powstał tu wtedy jeden z najsłynniejszych pływających targów, który niemal w oryginalnej wersji zachował się do dziś. Kupowanie i sprzedawanie towarów z łodzi ma w Tajlandii długą tradycję, a styl życia mieszkańców Damnoen Saduak, prawie nie zmienił się od pokoleń.

Jeszcze niedawno, gdy łodzie były bardzo popularnym środkiem transportu, targi tego typu były niezwykle popularne. Wraz z rozbudową dróg zaczęły jednak zanikać, bo okazało się, że łatwiej dostarczyć towar samochodem niż łodzią. Wiele z nich uratowała właśnie turystyka i nasze zainteresowanie tym egzotycznym zjawiskiem. Te, które działają dziś, żyją głównie z turystyki, a to oznacza, że przetrwają jeszcze długo. 

Targ w Damnoen Saduak nie jest jednak skansenem, chociaż i tu asortyment został dostosowany do aktualnych potrzeb. W przeszłości podstawę handlu stanowiły produkty rolne, owoce i wyroby miejscowych rzemieślników. Tak jest i dzisiaj chociaż na straganach pojawia się coraz więcej pamiątek i wyrobów przemysłowych. Targ jest czynny od 8.00 do południa, a mieszkańcy zaopatrują się na nim z samego rana gdy my nie zdążymy jeszcze dojechać. Potem poruszanie się w tłoku nie jest ani łatwe ani przyjemne.

Aby tego uniknąć można tu wynająć łódź wiosłową i handlować jak dawniej – z łodzi do łodzi. Gdy brakuje czasu, a tak jest zwykle na wycieczce, można pobuszować po straganach pieszo gdzie oferowane są czasem bardzo egzotyczne przedmioty. Uważajcie jednak bo nie wszystko będzie można przewieźć.
Na koniec jedna z ciekawostek. Płynąc po kanale zauważyłam dziwną siatkę rozwieszoną pod konarami jednego z drzew i pierwszym skojarzeniem były suszące się firanki. Ku mojemu przerażeniu ponad nią dostrzegłam kolonię potężnych, włochatych pająków. Firanki okazały się zabezpieczeniem dla takich jak my, płynących pod tymi drzewami. Odtąd uważniej zaczęłam się im przyglądać bo każdego ptasznika upilnować się nie da.