Rafting po Khwae Noi
Jedziemy do miejsca, gdzie pożegnamy się z naszym autokarem. Nocleg spędzimy w hotelu Resotel Kanglawa nad rzeką Khwae Noi, gdzie można dotrzeć wyłącznie na łodziach. Jakąś karkołomną drogą zjeżdżamy na nadbrzeże i toczymy swoje bagaże na przystań. Tu siądziemy do długorufowej łodzi, a nasze walizki popłyną następną. Na szczęście nie musimy ich ładować ani wynosić.
Dookoła ciemna, nieprzenikniona dżungla i ze zdjęć, przynajmniej na razie, chyba nic nie będzie. Do zachodu słońca mamy niespełna dwie godziny, a rejs do hotelu potrwa około 40 minut. Nasz sternik płynie jak szalony, ale na szczęście burty łodzi są tak wyprofilowane, że woda rozcinana przez dziób nikogo nie chlapie. Na miejscu czekają już klucze od domków i odpowiedź na pytanie – jak będzie w środku. Jest bardzo fajnie i przytulnie, a kilka malutkich gekonów dba by nie dokuczały nam insekty. Po komarach ani śladu i to jak sądzę dobra informacja dla wszystkich. Lokalizacja tego miejsca to: 14°17’56.57″N 98°59’12.88″E.
Pomimo, że bungalowy wyglądają dość prymitywnie wewnątrz znajdziecie klimatyzowane pokoje z łazienką, lodówką i telewizją satelitarną. Jest ciepła woda, a goście tradycyjnie otrzymują bezpłatnie po butelce wody mineralnej. W pokojach typu standard nie ma niestety suszarki do włosów, ale tę chyba zabierzecie. Hotel położony jest na wzgórzu i prowadzi do niego stroma ścieżka. Za to widok na rzekę jest fantastyczny.
Nazajutrz jesteśmy na przystani jesteśmy już o 8.00 rano. Okoliczne zbocza spowija gęsta mgła i o ładne zdjęcia będzie trudno. Na tym jednak polega piękno deszczowego lasu. Zanim jednak siądziemy na tratwy popłyniemy motorowymi łodziami około 30 minut w górę rzeki, do przystani przy ciekawym hotelu na wodzie, gdzie nie ma prądu, a goście korzystają z lamp naftowych. Stąd wrócimy właśnie na tratwach, a przygoda potrwa około godziny. A zatem startujemy. Nasze położenie to: 14°19’0.70″N 98°58’16.96″E.
Bambusowy pokład tratwy spoczywa na pływakach, a więc nie ma obawy o zamoczenie siebie ani sprzętu. Można popłynąć w dowolnym obuwiu, chociaż najwygodniej w zwykłych klapkach. Nurt rzeki jest spokojny, a tafla wody bez żadnych progów i wirów. Chętni mogą nawet opuścić tratwę i popłynąć obok niej. W takim przypadku obowiązkowe jest jednak założenia kapoka. Warto zabrać strój kąpielowy, ręcznik, krem do opalania, coś do picia i na wszelki wypadek jakieś repelenty.
Saiyok – wioska słoni
Jadąc do Indii miałam wielką nadzieję na przejażdżkę na słoniu, ale nie taką zwyczajną na ławeczce lub w koszu montowanym na jego grzbiecie tylko prawdziwą – na karku słonia jak robią to ich opiekunowie. No cóż, wtedy nie wyszło, a moja zachcianka musiała poczekać aż do tego dnia w Tajlandii, gdy odwiedziliśmy wioskę słoni Saiyok Elephant Park, znajdującą się na południowy-wschód od Resotel Kanglawa. Współrzędne tego miejsca to: 14° 6’39.52″N 99° 8’41.01″E.
Opowieść o tajskich słoniach jest bardzo kontrowersyjna, a ja nie chciałabym narazić się nikomu. Słonie w tym kraju od zawsze były czczone, występowały w mitach i legendach religijnych. Szczególny kult słonia wynikał z przekonania, że cały świat spoczywa na ich trąbach. Słoń był od niepamiętnych czasów narodowym symbolem tego kraju, a do 1915 roku wizerunek białego słonia był godłem na fladze Tajlandii. Można by odnieść wrażenie, że nie ma na świecie miejsca gdzie słoniom byłoby lepiej niż tu.
Równolegle ten sam słoń był jednak machiną wojenną, ciężko pracował przy karczowaniu dżungli i transporcie drewna, był masowo zabijany dla jego drogocennych kłów. W ciągu minionych lat populacja słoni spadła ze stu do około pięciu tysięcy, w tym zaledwie 1500 żyjących dziko na wolności. Gdy w roku 1989 zabroniono karczowania lasów dla celów handlowych słonie pozostały bez pracy sprawiając niemały problem swoim mahaut, czyli opiekunom. Słoń azjatycki, chociaż mniejszy od afrykańskiego ma swoje niemałe potrzeby. Zjada dziennie około 150 kg pokarmu i wypija ponad 100 litrów wody, a więc jego utrzymanie sporo kosztuje. Pojawił się zatem pomysł by wykorzystać słonie w branży turystycznej i przynajmniej trochę zrekompensować ponoszone straty.
Zmiana ta nie wpłynęła jednak korzystnie na życie słoni. Były bite, głodzone i maltretowane by uczyły się zabawnych sztuczek. W ślad za tym powstały pierwsze ośrodki, gdzie zaczęły trafiać słonie bardzo skrzywdzone przez swoich opiekunów. Ludzie, którzy zdecydowali się nimi zaopiekować nakłaniają wręcz by bojkotować cyrkowe występy, podobnie jak popisy delfinów wyrwanych ze swego naturalnego środowiska. Kolejne lata zmieniły tę sytuację, zmienili się ludzie i ich stosunek do tych zwierząt, ale do ich tresury podchodzę z mieszanymi uczuciami. Potrafię zrozumieć, że słoń może zostać udomowiony i można na nim jeździć jak na koniu, a przecież to nikogo nie dziwi. Słonie odgrywające zabawne skecze to jednak przesada i takich zdjęć nie zobaczycie w mojej relacji.
Być może oglądaliście jeden z odcinków „Boso przez świat”, gdzie Wojciech Cejrowski siada na karku słonia i negatywnie opisuje to doświadczenie. Słoń grzeje, a jego chropowata skóra działa jak prymitywne narzędzie do depilacji. Nie wypada mi polemizować ze słynnym podróżnikiem, ale tym razem to zrobię. Jechało mi się o wiele wygodniej niż mężowi na ławeczce, a zwłaszcza, gdy zjeżdżaliśmy w dół. Nic nie grzało i nie drapało. Ostra i kłująca jest jest natomiast jego sierść na głowie, gdzie czasami starałam się opierać. Przeszkadzały mi trochę uszy słonia, którymi klapał mnie po nogach co drugi krok. Ale nawet ten wachlarz wspominać będę z przyjemnością, bo wreszcie spełniłam swoje malutkie marzenie początkującego podróżnika. Musicie tego spróbować o ile traficie na opiekuna, który da się namówić na tę odrobinę samodzielności. Nasz był fantastyczny i nawet nieźle poradził sobie z aparatem – Kop khun-ka.