San Andres Tuxtla
Dzień rozpoczęty w Santiago Tuxtla w stanie Veracruz zakończymy w Palenque w stanie Chiapas, pokonując 485 km. Łatwo nie będzie, więc spróbujemy to zrekompensować odrobiną meksykańskich smaków i zapachów.
Jadąc z Santiago Tuxtla w kierunku Laguny Sontecomapan trzeba przejechać przez niewielkie miasteczko San Andres Tuxtla. Z pewnością pozostałoby niezauważone gdyby nie bogactwo z jakiego słynie na całym świecie. To szlachetny tytoń, uprawiany na żyznej wulkanicznej ziemi i w warunkach klimatycznych, które zapewniają mu niepowtarzalny smak.
Początki dzisiejszego miasteczka sięgają 1335 roku gdy było częścią rozległego królestwa Azteków, a obszar ten nazywano Tzacoalco Tochtlan. Tłumacząc z języka nahuatl to „miejsce gdzie mnożą się króliki”. Pierwsi mieszkańcy osiedlili się u podnóża wulkanu Tiltepetl. Dzisiaj to San Martin od nazwiska jednego z nawigatorów ekspedycji Cortesa, który pierwszy zobaczył ten szczyt. Sławę i obecność na światowych rynkach miasto zyskało dzięki produkcji cygar w dwóch najbardziej znanych fabrykach:  Puros Santa Clara i Matacapan Tabacos. To właśnie chcemy zobaczyć i z samego rana, zanim uprzedzą nas inne grupy, zatrzymujemy się przy Puros Santa Clara. Naszym przewodnikiem jest jeden ze starszych pracowników. Co ciekawe, ani on ani firma nie pobierają żadnych opłat od zwiedzających.

Tradycję palenia cygar prawdopodobnie zapoczątkowali Majowie żyjący na obszarze dzisiejszych stanów Veracruz, Campeche, Tabasco, Chiapas i Jukatan. Zwyczaj ten szybko rozprzestrzenił się na północ dzięki wierzeniom w lecznicze właściwości tytoniu i jego przydatność w rytualnych ceremoniach. Obecne uprawy zapoczątkowała rodzina Alvarez jeszcze przed rewolucją meksykańską około 1830 roku. Na rancho Santa Clara wyhodowano najlepsze miejscowe odmiany i stąd wzięła się dzisiejsza nazwa tej marki. W 1967 roku Jorge Ortiz Alvarez, pierwszy prezes Puros Santa Clara, rozpoczął produkcję cygar zatrudniając 2 pracowników. Pięć lat później było ich czterdziestu, a w roku 1975 otworzono nową fabrykę. W 1983 roku strawił ją pożar, ale przerwa w produkcji trwała tylko dwa dni, bo tytoń przechowywano poza zakładem.

Dziś zakład pod marką Puros Santa Clara produkuje 16 gatunków cygar i z powodzeniem eksportuje do wielu krajów świata. Na liście odbiorców są m.inn. Stany Zjednoczone, Hiszpania, Niemcy, Francja, Australia, Szwajcaria, Szwecja, Włochy, Austria, Słowacja, a nawet Kajmany. Capa Flor, Madrigal, Santa Clara 1830 to tylko niektóre z produktów. Te najdroższe pakuje się w eleganckie, cedrowe pudełka. Wszystko tu wykonuje się ręcznie i chociaż nie stanę się miłośniczką cygar, z przyjemnością prześledziłam cały proces produkcji od suszenia i fermentacji tytoniu aż po przygotowanie gotowych wyrobów do transportu.

Jedyną formą nagrody za gościnność i poświęcony nam czas były zakupy w przyzakładowym sklepie, który w kilku pomieszczeniach oferuje nie tylko cygara i cygaretki miejscowej produkcji, ale także olbrzymią gamę pamiątek, co starałam się pokazać na zdjęciach.
Region San Andres podobno słynie nie tylko z tytoniu, ale także z magii i czarów. Mówi się, że w każdy pierwszy piątek marca czarownice zbierają się w nieodległej jaskini Cueva del Diablo by praktykować swoje rytuały i celebrować Wielkanoc (Semana Santa). O tym jedynie słyszałam, ale nie uczestniczyłam, bo najpierw trzeba być czarownicą. Mieszkańcy podchodzą jednak do tego bardzo poważnie.

Comalcalco czyli coś dla łasuchów
W San Andres Tuxtla było już coś dla palaczy, a teraz coś dla tych którzy uwielbiają słodycze. Około 10 km od Comalcalco i mniej więcej w połowie drogi do Palenque zajedziemy na plantację kakao, a jednocześnie do znanej fabryki czekolady. Nasz smakowity przystanek to Hacienda Cacaotera „Jesus Maria”. W roku 1917 nabył ją, jako istniejącą już plantację kakao, Don Rutilo Peralta Tejeda, a w roku 1945 odziedziczyła ją córka właściciela Doña Rosaura Peralta de Cacep. Początki dzisiejszej fabryki sięgają roku 1966 gdy syn pani Rasaury, Juan Cacep Peralta, rozpoczął prace nad mieleniem surowca i opracowaniem receptury czekolady stołowej.

Produkcja na skalę przemysłową rozpoczęła się pod koniec lat 80-tych i jest kontynuowana przez aktualnego właściciela Vicente Alberto Gutierreza. Firma znana pod nazwą Fábrica de Chocolates Cacep należy dziś do największych producentów czekolady w regionie. Jednocześnie stawia na turystykę prezentując historię i dzień dzisiejszy produkcji kakao. W części historycznej można zobaczyć warunki życia na dawnej hacjendzie, poznać proces szczepienia i uprawy kakao Criollo, zobaczyć fabrykę i oczywiście samą plantację otoczoną mnóstwem egzotycznych kwiatów. By czerpać z tej wizyty samą przyjemność musicie jednak zabrać ze sobą i obficie zastosować repelenty przeciwko komarom, których chmary potrafią pożreć żywcem.

Na samej plantacji znajdziecie też pnącza vanilii, drzewa cynamonowe i wszystko, co stanowi aromatyczny lub smakowy dodatek do czekolady i rośnie dosłownie pod ręką. Mnie szczególnie zaskoczył fakt, że owoce kakaowca potrafią też wyrastać po prostu z pnia, bo odmiany jakie widziałam w Dominikanie chyba tego nie potrafiły.

Fabryka nie sprawia najlepszego wrażenia i chociaż jest czysto to ze względu na estetykę maszyn oraz sposób składowania pojemników mogłaby mieć problem z Sanepidem. Na szczęście takie coś w Meksyku nie istnieje. Na zakończenie wizyty jak zwykle okazja na degustację i zakupy. Co można kupić? – czekoladki Gourmet, Mesa, Golosina, Confitería, wina i likiery na bazie owoców cytrusowych, czekolady i oczywiście kakao.

Ruszając w dalszą drogę robimy krótki postój przy jednym z punktów sieci gastronomicznej Pollo Feliz. To taki miejscowy zamiennik KFC, ale kto wie czy nie lepszy. Serwują tu kurczaka pieczonego na ogniu z dodatkiem czerwonej papryki. Czy kurczak rzeczywiście jest szczęśliwy nie miałam okazji zapytać, ale na pewno jest wyśmienity.

Czekając na swoją kolej do złożenia zamówienia studiujemy menu i zauważamy, że najdroższa jest porcja odpowiadająca ćwiartce, połówka jest już wyraźnie tańsza niż dwie ćwiartki, a cały kurczak jeszcze bardziej. Z ciekawości zamawiamy więc medio de pollo y dos platos czyli połówkę i dwa talerze. Kelnerka uśmiecha się i wychodzimy na tym lepiej od innych. Przy okazji mamy to co lubimy – ja pierś, a mąż nóżkę. Do kurczaka ciepły meksykański chlebek, a w uproszczeniu krążki naleśnikowe znacznie większe od typowych tacos czyli tortilla. Teraz możemy już porozmawiać z głodnym i wytrzymać do końca trasy.
Na koniec ciekawostka związana z nazwą miasteczka. Comalcalco tłumaczone z języka nahuatl to „dom z comals”, a comals to specjalne patelnie do pieczenia tortilii. Czyżby Aztekowie już ją znali?