Z Cayo Saetia przejedziemy teraz do małej miejscowości Pinares de Mayarí położonej na wysokości 680 m. n.p.m. gdzie spędzimy noc w dawnym ośrodku rządowym o tej samej nazwie. Ośrodek powstał w latach 60-tych i jak na tamte czasy oferował gościom najwyższy standard wypoczynku. Oczywiście trafiali tu jedynie wybrani goście Fidela Castro, w tym zdecydowana większość towarzyszy z bloku wschodniego Europy. W okresie prosperity przybywało się tu helikopterem, ale my musimy wjechać na kołach.
W planie jest transport samochodami ciężarowymi ze względu na różnicę poziomów i stan drogi. Będziemy się wspinać po drodze szutrowej, która po opadach deszczu staje się niebezpieczna i niemożliwa do pokonania autokarem. Nasz kierowca decyduje się jednak dojechać tak daleko jak tylko zdoła. Ostatecznie z sukcesem dowozi nas do celu podróży. Po części dzięki temu, że nasz autokar ma specyficzny system pulsacyjnego przekazywania napędu działający podobnie jak ABS w przypadku hamowania.
Sam ośrodek wita nas ze szczególną serdecznością. Chociaż czasy świetności drewnianych pawilonów dawno już minęły jest całkiem ciekawie. Ośrodek ma 29 pokoi, w tym 7 à la apartament dwupokojowy z 4 łóżkami i właśnie taki dostajemy z niewielkim salonikiem. Jest telewizor, lodówka i czajnik do herbaty. Ze względu na specyficzny mikroklimat wentylator w zupełności wystarczy. Po terenie chodzą pawie, gęsi i kilka gatunków kaczek.
Z samego rana witają nas promienie słońca. Mamy nadzieję, że tak pozostanie bo dziś zagłębimy się na szlaki turystyczne Parku Narodowego La Mensura. Park o powierzchni około 8,5 tys. ha leży na płaskowyżu Nipe i jest siedliskiem ponad 700 zagrożonych endemicznych gatunków flory i fauny. Być może uda się spotkać kubańskiego boa o złoto-żółtym ubarwieniu i dorastającego do 5 m długości. Naszym głównym celem jest jednak wodospad El Guayabo o wysokość 140 m.
Niestety znad górskich wierzchołków szybko nadciągają deszczowe chmury i po prostu zaczyna lać. W takiej scenerii być może niewiele zobaczymy, a szkoda bo zdjęcia wodospadu jakie oglądałam w pełnym słońcu były fantastyczne. Moje będą zdecydowanie inne i być może jedyne. Dlatego nie decydujemy się na pozostawienie aparatu w autokarze. Niesamowita roślinność tonie w deszczu i mgle, a z każdego listka kapie woda. Rdzawo-czerwona ziemia maluje wszystko i już po pierwszych metrach niektórzy są kolorowi do połowy łydek. Kamienie pojawiające się na ścieżce są bardzo śliskie. Jeszcze gorzej będzie u szczytu wodospadu, ale zdjęcia z tego miejsca też trzeba przywieźć. Stąd zejdziemy w dół by zobaczyć wodospad w pełnej krasie. Jak to wyglądało z bliska i sam El Guayabo w strumieniach deszczu zobaczcie sami.
Powrót do autokaru musieliśmy poprzedzić zmywaniem czerwonej glinki bo nasz kierowca nie zasługiwał na to by zostawić mu autokar w takim stanie. Z gór zjechaliśmy szczęśliwie i o własnych siłach czego nie można powiedzieć o innych. Tam konieczne było wysadzanie pasażerów na podjazdach, wspieranie napędu zbiorowym pchaniem i spuszczanie powietrza z kół. Deszcz podróżował z nami aż do miejscowości Cueto, gdzie pozwoliłam sobie zrobić kilka porównawczych zdjęć różnych środków transportu.
No cóż, Kuba nie chciała nas pożegnać słońcem na trasie, ale mam nadzieję, że będzie z nami przez ostatnie dni wypoczynku. Spędzimy je w hotelu Playa Costa Verde przy Playa Pesquero niedaleko miejscowości Gibara.