Po zachodzie słońca docieramy z Hue do Hoi An. Nie jest jeszcze za późno by złożyć wizytę w jednej z lokalnych wytwórni naturalnego jedwabiu. Mamy okazję prześledzić ten proces od żywienia larw jedwabników, poprzez pozyskiwanie nici z rozwiniętego kokona aż po wyrób tkanin i końcowych produktów. Przyzakładowy sklep oferuje bardzo bogatą kolekcję strojów, ale można też zamówić coś specjalnego na miarę. Ceny nie są niskie, bo to prawdziwy jedwab, ale także wyjątkowa okazja by zdobyć coś oryginalnego. Odrębną propozycją są wietnamskie lampiony, które pozostaną chyba dla mnie symbolem Hoi An.

Noc spędzamy w trzygwiazdkowym Hotelu Lotus. Przytulny i ciekawie urządzony pokój ma w standardowym wyposażeniu klimatyzację, mini-bar, płaski telewizor i oczywiście Wi-Fi. Jest też niewielki otwarty basen. Ze względu na architekturę hotel nazywany jest butikowym, bo wiele tu zakamarków i pokręconych przejść.

Z rana wybieramy się do oddalonego o 30 km My Son by spotkać się z bardzo starą kulturą królestwa Czampa. Gdy przed wyjazdem szukałam jakichś informacji o tym miejscu czytałam, że to wietnamski Ankhor Wat i od razu obudziła się moja wyobraźnia. Aż tak daleko nie wypada się posuwać, ale miejsce to jest wyjątkowe i owiane tajemniczością. Na początek jednak kilka migawek z trasy.

My Son powstało pod wpływem silnych przekonań religijnych i kulturowych ukształtowanych w dużej mierze przez hinduizm, który dotarł na Półwysep Indochiński w IV w. n.e. Religią ludu Czampa stał się buddyzm mahajana. Dlatego wybór tego miejsca nie jest przypadkowy. Sanktuarium My Son zostało zbudowane w dolinie otoczonej trzema świętymi górami: górą Kucaka na północy, górą Sulaha na południu i górą Mahaparvata na zachodzie. Mahaparvata została uznana za szczególnie świętą i porównano ją do świętej góry Meru w hinduizmie. Na północ od My Son znajdowała się rzeka Thu Bon, którą Czamowie nazywali Mahadani i uważali za awatara bogini Ganga.

W tym szczególnym miejscu, na zachód od ówczesnej stolicy Simhapury („Miasta Lwa”), król Bhadravarman, panujący w latach 380–413 n.e. zbudował drewnianą świątynię ku czci boga Bhadresvary. Po pożarze, który zniszczył świątynię w VI wieku, król Sambhuvarman odbudował to miejsce tym razem z wypalonych cegieł i nazwał Sambhu-Bhadresvara. Od tego czasu My Son stał się jednym z najważniejszych świętych miejsc Champa. Od VII do XIII wieku n.e. kolejne pokolenia królów i przywódców religijnych utrzymywały i rozbudowywały to miejsce.

Po zajęciu ziem Amarawati przez Wietnamczyków w roku 1471 sanktuarium podupadło i z czasem zostało wchłonięte przez dżunglę. Jego ruiny zostały odkryte dopiero w 1898 roku. Prawdziwą klęską dla tego miejsca była wojna wietnamska, podczas której oddziały Vietcongu założyły tu swoją kwaterę, a na najwyższej świątyni zainstalowali maszt radiostacji. W wyniku nalotów amerykańskich z ponad 70 obiektów pozostało zaledwie kilkanaście.

Do dziś ciągle niewiele wiemy o My Son chociaż ruiny świątyń stopniowo odkrywają coraz więcej ciekawostek. Naukowcy zauważyli, że cały kompleks składał się z kilku grup świątynnych zawierających główną świątynię, uzupełnioną wieżami i budowlami pomocniczymi. Każda z nich została zbudowana na osi wschód-zachód, przy czym główna brama zwykle wskazywała wschód jako hołd dla boga deszczu Indry. Jest to zrozumiałe bo lud Czampa był cywilizacją rolniczą.

Inną podobną cechą jest obecność kamiennych pomników składających się z cylindra zwanego lingamem zamontowanego na kwadratowym cokole zwanym yoni. Lingam jest ikoną męskiej mocy Śiwy, podczas gdy yoni symbolizuje twórczą moc bogini Parvati. Jest to symbol światopoglądu Chamów, którzy wierzyli w stworzenie życia poprzez połączenie męskości i kobiecości we wszechświecie.

Kolejną ciekawostką jest sama technologia budowy. Wszystkie świątynie i wieże w My Son zostały zbudowane z wypalanych cegieł. Substancja użyta do ich produkcji miała jednak zdolność pochłaniania wody, ale także uwalniania jej w warunkach suszy. Tym sposobem lekkie i gąbczaste cegły Cham okazały się w tym klimacie lepsze od współczesnych i wielokrotnie bardziej odporne na erozję.

Co ciekawe między cegłami nie ma widocznych śladów zaprawy i nie wiadomo czego Czamowie używali do ich łączenia. Dopiero po roku 2003 odkryto też podziemny system drenażowy, który miał odprowadzać nadmiar wody w okresie ulewnych deszczów i powodzi. System ten jest aktualnie odbudowywany. Pomimo zniszczeń i upływu czasu podziw budzą też misterne płaskorzeźby i inne zdobienia świadczące o kunszcie rzeźbiarskim dawnych mistrzów.

Na terenie kompleksu trwają od lat prace konserwatorskie. Wiele zmieniono też w organizacji zwiedzania. Jeszcze do 2013 roku pod ruiny świątyń można było podjechać samochodem. Przy liczbie ponad 350 tys. turystów w skali roku okazało się, że zanieczyszczenie powietrza niszczy budowle znacznie szybciej niż upływ czasu. Dlatego dziś od głównej bramy dojeżdża się elektrycznym meleksem. Dla własnego bezpieczeństwa trzeba także trzymać się wyznaczonych ścieżek. Co prawda teren został oczyszczony i rozminowany, ale jakiejś pozostałości nie można wykluczyć.

<- Poprzedni
 
Następny ->