W programie pobytu mieliśmy zagwarantowaną bezpłatną wycieczkę do Hurghady, a skoro nie byłam w centrum za pierwszym razem, trudno było sobie odmówić. Na szczęście impreza rozpoczynała się po obiedzie, ale na dobrą sprawę i tego popołudnia też szkoda. Najpierw dwie godziny zbieraliśmy chętnych po hotelach. Potem z zewnątrz obejrzeliśmy meczet by wylądować w instytucie papirusu i sklepie jubilerskim.
A wokół taka sobie, nijaka ulica. Na tarasie może jednogwiazdkowej kawiarni, tuż przy biednej i niekoniecznie czystej zatoce rybackiej poczęstowano nas zimnymi napojami i shiszą, a chętni mogli za dodatkową opłatą zobaczyć małe akwarium morskie. Tych było jednak stosunkowo niewielu.

Tuż przed zachodem słońca dojechaliśmy na lotnisko gdzie nasz egipski przewodnik z pomocą części wycieczki uzupełnił napoje alkoholowe dla siebie i przyjaciół. Na koniec ponowna runda po hotelach. Wszyscy wrócili zmęczeni i zawiedzeni. Ani jednego postoju i chwili wolnego czasu w centrum gdzie można zobaczyć prawdziwe życie Hurghady i kupić pamiątki. Tę wątpliwą przyjemność zdecydowanie odradzam.

Być w Hurghadzie i tak naprawdę nie być w Hurghadzie to trochę dziwne. Dlatego sfrustrowani programem City-Tour postanowiliśmy pod koniec pobytu pojechać tam samodzielnie. Jak widać nie dla każdej oferty, nawet w cenie, warto tracić czas. Miałam co prawda voucher uprawniający do skorzystania z hotelowego mikrobusu, ale próby ustalenia czasu wyjazdu i zasad powrotu nim były tak skomplikowane, że każda ze znanych mi osób uzyskała zupełnie inną informację. W tej sytuacji czas wyjazdu i powrotu dopasowaliśmy do naszych, a nie hotelowych potrzeb. W końcu od czego są miejscowe busy i taksówki. Problem jedynie w tym, że Coral Beach to praktycznie ostatni z hoteli na tym odcinku. Ale co tam.

Tuż za bramą, ale jeszcze na terenie hotelu, stały dwie limuzyny, a przy nich znudzeni kierowcy. Widok wychodzących podziałał jak energy-drink i z miejsca zaproponowali nam podwiezienie do miasta. Szybko się okazało, że to hotelowe samochody służbowe, ale od czego jest przedsiębiorczość. Samochód nie powinien stać ale zarabiać, dla kogo? – to przecież nie najważniejsze.

W jedną stronę do centrum to ponad 20 km więc zgodziliśmy się, a raczej oni, na 2 dolary od osoby. Chcieli oczywiście 10. Jeden z nich musiał czekać na szefa więc siłą losu zadanie przypadło drugiemu. Niewiele brakowało, abyśmy pojechali dwoma – każdy „swoją”. Od 50 do 120 km/godz i lotem błyskawicy byliśmy w Sakkali. Kierowca podwiózł nas na jedną z bocznych uliczek, obok sklepu z pamiątkami, którego właścicielem był jego przyjaciel. Znając egipskie realia inaczej być nie mogło. Zapewnił nas, że jak wrócimy właściciel sklepu po niego zadzwoni i przyjedzie nas zabrać z powrotem. Dostaliśmy nawet wizytówkę z mapką żeby nie zabłądzić i najważniejsze ostrzeżenie na drogę – nie kupujcie niczego na ulicy bo tam jest strasznie drogo – tylko u mnie.

W rzeczywistości było dokładnie odwrotnie. Część sklepów w centrum wystawia ceny, są przystępne, a kod kreskowy eliminuje targowanie. W innych trzeba potrenować umiejętność przekonywania. Sprzedawcy zaczepiają sporadycznie i niezbyt nachalnie. Jak mi się wydaje właśnie wieczorem jest najłatwiej bo i oni są trochę zmęczeni. Miejcie jednak świadomość, że wychodząc ze sklepu nawet zadowolonym z siebie i tak przepłaciliście. A przekonacie się o tym tuż przed powrotem do domu, gdy porównacie te ceny z oferowanymi w lotniskowym supermarkecie. Naprawdę zostawcie kupowanie pamiątek właśnie tam, chyba że zabawa w dobijanie targu was bawi, ale jak każda zabawa musi kosztować. Hurghadę zaliczyłam chociaż nie przejechałam się miejscową taksówką i jakiś niedosyt pozostał. Pomimo, że wcale tu nie straszy, nie ciągną za ręce i są sympatyczni zdecydowanie nie chciałabym przyjechać do hotelu usytuowanego właśnie w samym centrum. Ale to już kwestia gustu i zainteresowań.