Nubijska wioska i noc w Asuanie
Po krótkiej przerwie na odpoczynek ruszamy na wycieczkę po Nilu. Naszym celem będzie jedna z nubijskich wiosek. Prawie godzinę spędzimy na łodzi i może wreszcie to pozwoli mi nacieszyć się rzeką, jakiej dotąd nie znałam. Na przystani w Asuanie sporo młodzieży szukającej ochłody w Nilu. W oddali port, a na rzece charakterystyczne trójkątne żagle. Ruszamy w drogę i już po chwili mam to, co chciałam – czystą rzekę, a w oddali malownicze piaszczyste wydmy.
Naszą uwagę przyciągają niebieskie ściany domów jakiejś wioski i kolorowy napis „Crocodile house”. Okazuje się, że właśnie tu zmierzamy. Nubijczycy przyjmują nas bardzo serdecznie, chociaż z rezerwą. Atmosfera wyraźnie rozluźnia się po wypiciu tradycyjnej herbaty i pierwszych rozmowach. Jedną z atrakcji tego domu są rzeczywiście krokodyle i można sobie zrobić zdjęcie z takim maluchem. Pomimo swojej niepozornej wielkości może się zdarzyć, że boleśnie poszarpie rękę i dla bezpieczeństwa jego szczęki ściska ochronna frotka. Do mamy tego malucha lepiej się nie zbliżać. Po kwadransie jestem już prawie członkiem rodziny i zostaję zaproszona na zwiedzanie domu, Tam, gdzie prowadzi mnie babcia malutkiej Nubijki, mężczyznom wstęp wzbroniony.
Z górnego tarasu mogę zobaczyć całą wioskę i przekonać się, że solidne dachy są tu wyjątkową rzadkością. Okolice Asuanu to jedno z najbardziej suchych, zamieszkanych miejsc na świecie, więc trzcinowa mata wystarczy by chronić przed słońcem. Czas mija szybko i słońce jest już coraz niżej. Wracamy.
W hotelu nasi opiekunowie proponują wieczorne zwiedzanie miasta. Są skłonni spędzić z nami nawet całą noc i pokazać nam prawdziwy Asuan. Przy okazji zrobimy zakupy, a przede wszystkim napoje na jutro. Propozycja jest kusząca tym bardziej, że Asuan to rodzinne miasto jednego z przewodników. Liczyłam na taką atrakcję z parą naszych przyjaciół, ale sprawy biznesowe zatrzymały ich w Kairze. Z drugiej strony czeka nas pobudka o 3.30 i bardzo wyczerpujący dzień. Tę „całą” noc musimy, więc zredukować z rozsądku do kilku godzin. Grupa jednak dzieli się i ostatecznie ruszamy w szóstkę w towarzystwie trzech opiekunów. Inni ulegają presji pewnej pani, którą oburza proponowana kwota 15$. Wybaczcie, ale baby naprawdę są głupie. W tej „wygórowanej” cenie każda z par ma do dyspozycji pięknie ozdobioną dorożkę na co najmniej trzy godziny. Podróżując nią podziwiamy ruchliwe centrum, gdzie około 21.00 natężenie ruchu na trzypasmowej drodze jest porównywalne z naszym szczytem po zakończeniu pracy. Woźnica okazuje się szefem i mistrzem w swoim fachu. Adrenalina sięga zenitu, gdy nasz wehikuł przy akompaniamencie krzyków i długiego bata perfekcyjnie zmienia pasy ruchu i wykonuje zwroty na milimetry od karoserii samochodów. Na chwilę zatrzymujemy się przy meczecie i ruszamy w stronę „normalnych” dzielnic. W końcu trafiamy i na takie ulice gdzie ludzie śpią na chodnikach, ryczą osły, a gromada dzieciaków odrywa się na chwilę od zabawy by nas pozdrowić. Wbrew pozorom czujemy się jednak bezpiecznie. Wracając do „cywilizacji” zatrzymujemy się przy ulicznym kiosku gdzie można wypić zimny, świeżo wyciśnięty sok z trzciny cukrowej. To również mamy w cenie, a wielka szklanka tego niezwykłego napoju budzi chęć do życia. W końcu trafiamy na ulicę handlową pełną sklepów, bazarów i straganów. Tu można kupić dosłownie wszystko, a przy odrobinie uśmiechu wytargować zupełnie przyzwoitą cenę. Wracamy dobrze po północy wcale nie czując zmęczenia. Takiej przygody nie przeżyjecie na żadnej z oficjalnych imprez, a poza tym spróbujcie do zrobić w Polce za 15$.