Powoli kończy się nasza poznawcza przygoda z Wietnamem, ale zanim to nastąpi przed nami jeszcze jedno wyjątkowo wietnamskie doświadczenie. Zbliżymy się do łodzi thung chai, o których wspomniałam w drodze do Hoi An. Wtedy zastanawiałam się jak na tym pływać, a teraz doświadczymy tego na własnej skórze. Nauczymy się poruszać w tym dziwnym koszu na wodzie i samodzielnie wiosłować. W tym celu jedziemy nad zatokę w Hoi An.
Na miejscu przekonuję się, że to co po drodze widziałam jako narzędzie pracy rybaka tu jest częścią całego przemysłu turystycznego. Przy nadbrzeżu czeka mnóstwo okrągłych łódek i przewoźników, a my nie jesteśmy jedynymi, którzy tu dotarli. W to miejsce organizuje się nawet całodniowe wycieczki a w Internecie aż roi się od ofert lokalnych operatorów. My będziemy tu około godziny. Przy wejściu łódka okazuje się niezbyt stabilna, ale już po chwili można się przyzwyczaić.
Najpierw pływamy trochę po wąskich kanałach, a później już na otwartej zatoce. Wiosłowanie wymaga wyćwiczonego ruchu po linii krzywej. Wiosłując jak na kanadyjce kręcilibyśmy się w kółko. Zatrzymujemy się w pobliżu miejscowych rybaków, którzy dają nam popis precyzji rzucania sieci.
Kiedy zaczyna się wydawać, że korzystanie z łodzi thung chai nie jest takie trudne dostajemy cyrkowy pokaz tego co można z nimi zrobić. Trudno powiedzieć czy jest to najwyższa szkoła pływania czy taniec na wodzie. Odbywa się przy głośnej rockowej muzyce puszczanej z przenośnego odtwarzacza, a kunszt sterowania jest połączony żonglerką wiosłem.
Na koniec spotkania udajemy się do wioski na degustację miejscowych owoców i napojów. Nie jest jednak typowa i biedna wioska jakie spotykaliśmy po drodze. Widać to po zabudowaniach, obejściach, a nawet ubiorach. Jak na wietnamskie warunki ludzie żyją tu dostatnio i na tym polega różnica między życiem z rybołówstwa i turystyki.
Kierujemy się teraz do Da Nang (Đà Nẵng) skąd wietnamskimi liniami lotniczymi, polecimy do Nha Trang. Przed nami prawie milionowe miasto wydzielone na prawach prowincji. Podzielone przez Rzekę Han słynie dziś z kolorowych mostów, które po zapadnięciu zmroku przyciągają barwnymi iluminacjami. Starsze pokolenie z pewnością pamięta Da Nang z czasów wojny wietnamskiej, bo obok Sajgonu była to najczęściej pojawiająca się nazwa w relacjach i komentarzach napływających z tego kraju. Właśnie Da Nang pełniło rolę głównej bazy lotniczej dla wojsk południowowietnamskich i amerykańskich.
W drodze na lotnisko niestety tylko z daleka zobaczymy dwa mosty. Pierwszym będzie most wantowy Tran Thi Ly oddany do użytku w roku 2013. Zastąpił on dwa stare mosty Nguyen Van Troi i Tran Thi Ly. Długość głównego przęsła nad rzeką wynosi 230 m, a całkowita 731 metrów. Jego nachylone słupy maja aż 145 m wysokości. Łożyska zastosowane pod pylonem są największymi jakie kiedykolwiek użyto w konstrukcjach mostowych na świecie. Podobno wieczorem most jest bajecznie kolorowy ale tego już nie zobaczymy.
Zatrzymamy się na chwilę przy najsłynniejszym moście w Da Nang, który pojawia się chyba na wszystkich folderach i widokówkach z tego miasta. To Most Smoka, który nawet Wietnamczycy nazywają po prostu Gragon Bridge (Cầu Rồng). Most ma niesamowity kształt i podobnie jak poprzednik iluminacje świetlne po zmroku. Dodatkowa atrakcja pojawia się podobno w każdy weekend o godz. 21.00 gdy ruch na moście jest wstrzymywany, a smok zieje ogniem i pryska wodą na ciekawskich.
Z Da Nang polecimy teraz daleko na południe by ostatnie dwa dni odpocząć w okolicach Mui Ne. Naszym domem będzie Hotel Romana Resort & Spa, ale o nim opowiem już na kolejnej stronie.