Bezpośrednio z Pinnawala udajemy się do Kandy, gdzie naszym celem będzie buddyjska Świątynia Zęba, czyli Dalada Maligawa, zbudowana przez Vira Narendra Sinha panującego w latach 1707-1739. Miasto zostało założone w XIV w. a stolicą królestwa zostało w 1572. Dalada Maligawa, malowniczo położona nad jeziorem Kandy w kompleksie pałacu królewskiego, przyciąga buddyjskich pielgrzymów z wielu zakątków Azji za sprawą wyjątkowej relikwii jaką jest ząb trzonowy samego Buddy. Relikwia została podobno przemycona na wyspę z Indii przez księżniczkę Hemamali i jej męża, księcia Dantha na polecenie ojca, króla Guhasiva około 301-328 r. n.e. Jak głosi legenda księżna Hemamali miała go ukryć w koku splecionym na głowie i na pamiątkę tego wydarzenia większość kobiet na Sri Lance upina włosy w podobny sposób.
Początkowo relikwia trafiła do świątyni Meghagiri Vihara w ówczesnej stolicy Anuradhapura. Burzliwa historia przeplatana licznymi najazdami sprawiła, że miejsce jej przechowywania wielokrotnie zmieniano, a stolicę przenoszono. Z Anuradhapura trafiła do Polonnaruwa, następnie do Dambadeniya, Beligal i innych miast aż w końcu znalazła się w Kandy. Ostatni władca Sri Vikram Rajasinha panujący w latach 1798 – 1815 otoczył świątynię fosą i dodał ośmioboczną Patthirippuwę, która początkowo była tarasem rekreacyjnym dla króla. Potem stała się miejscem dla relikwii, a obecnie mieści bibliotekę. W dniu 2 marca 1815 roku Sri Vikram Rajasinha został zdetronizowany, a Sri Lanka przeszła pod panowanie brytyjskie kończąc okres 2300 lat monarchii na wyspie.
Zbliżając się do świątyni łatwo zauważyć, że otacza ją biały podwójny mur. Ten zewnętrzny nazywany Diyareli Bamma ma symbolizować fale wody i spotkamy go jeszcze przy wielu innych świątyniach. Wewnętrzny, Walakula Bamma, to w buddyjskiej symbolice poziom chmur i znak, że jest to miejsce o najwyższej świętości dla buddystów i to nie tylko ze Sri Lanki.
Na dziedziniec świątyni wchodzimy bramą Mahawahalkada. W okresie walk z Tamilskimi Tygrysami, w roku 1998, brama została całkowicie zniszczona w wyniku wybuchu bomby i jej obecny kształt to wynik późniejszej rekonstrukcji.
W specjalnie wyznaczonym miejscu pozostawiamy buty i wchodzimy do głównego sanktuarium. Droga prowadzi przez bogato zdobiony tunel Ambarawa, w którym głównym motywem jest ceremonia dorocznej procesji Esala Perahera. W tłumie zwiedzających nie łatwo o coś dopytać, więc głównie zwracamy uwagę na elementy architektoniczne i zdobienia. Są niesamowite.
Główne sanktuarium ma dwie kondygnacje: Palle Malaya i Udu Malaya, a komora, w której przechowuje się relikwię, nazywa się Handun Kunama. Tej oczywiście nie zobaczymy bo ukryta jest w siedmiu złotych szkatułach w kształcie stupy, inkrustowanych drogocennymi kamieniami. Na schodach między kondygnacjami znajduje się płaskorzeźba przedstawiająca księżniczkę Hemamali i jej męża, księcia Dantha. Nad całością świątyni spoczywa złoty baldachim ufundowany w roku 1987.
Zacienionym tarasem idziemy teraz w stronę nowego pałacu i po schodach wchodzimy do jednej z sal gdzie zgromadzono obrazy nawiązujące do życia Buddy i historii świątyni. Warto zwrócić uwagę, że wysoki próg dzielący nas od wnętrza należy przekroczyć, nie stając na nim, co podobno przynosi nieszczęście. Pięknie zdobione kolumny wieńczą złote głowy słoni. Na głównej ścianie możemy podziwiać kolejny ołtarz z posągami Buddy w otoczeniu słoniowych kłów. Po wyjściu z głównej świątyni zaglądamy jeszcze na chwilę do jednej z sal nowego pałacu i zacienionym tarasem kierujemy się ku wyjściu. Na zewnątrz spoglądamy na dziwną budowlę będącą obszernym zadaszeniem wspartym na drewnianych słupach. To dawna sala audiencji publicznych. W roku 1815 była miejscem podpisania Konwencji Kandyan kończącej okres lankijskiej monarchii i stanowiącej brytyjski protektorat na wyspie. Co ciekawe, konwencji nie podpisał król ukrywający się przed Brytyjczykami, a jego urzędnicy. Później Sri Vikrama Rajasinha został schwytany i zesłany do Vellore w południowych Indiach.
Nieco dalej stoi mały budynek mieszczący unikalne muzeum poświęcone jednemu z największych skarbów Sri Lanki. Był nim słoń imieniem Raja (Radża). W roku 1925 został schwytany w dżungli i za olbrzymią w tych czasach kwotę 3300 rupii kupiony wraz z innym młodym słoniem imieniem Skanda przez właścicieli rezydencji Giragama Walauwa w Kandy. W roku 1937 słonie zostały przekazane do świątyni Dalada Maligawa. Jeszcze w tym samym roku wzięły udział w świętej procesji Esala Perahera. Raja wyróżniał się na tle innych słoni idealnymi wręcz proporcjami ciała i niezwykłym posłuszeństwem. Dzięki temu w roku 1950 stał się głównym słoniem parady noszącym na grzbiecie złotą szkatułę ze świętą relikwią. W uznaniu jego zasług dla religii i kultury, w sierpniu 1986 roku ówczesny prezydent JR Jayewardene, ogłosił Raję skarbem narodowym Sri Lanki. Dwa lata później Raja zakończył życie po 50 latach spędzonych w świątyni, a jego pamięć uczczono dniem żałoby narodowej. Powstał jednak problem co z nim zrobić, bo zwyczajowo padłe słonie ćwiartowano i palono. Raja był jednak skarbem narodowym więc postanowiono go wypchać i utworzyć muzeum poświęcone jego wyjątkowej historii.
Kompleks świątynno-pałacowy najlepiej widać ze wzgórz okalających centrum Kandy, skąd bez trudu rozpoznacie złoty baldachim. Na prawo od niego znajduje się budynek nowego pałacu, a po lewej przebija pośród drzew kopuła ośmiobocznej Patthirippuwy. Stąd miasto wygląda naprawdę pięknie i spokojnie, czego nie można powiedzieć spacerując zatłoczonymi ulicami. Nie istnieją tu żadne ograniczenia w zatrzymywaniu się pojazdów, a przejazd przez miasto, zwłaszcza w godzinach szczytu, jest prawdziwym koszmarem.
Zmęczeni podróżą i całym dniem mamy przed sobą jeszcze jedną, wyjątkową atrakcję. Tuż przed zachodem słońca udajemy się do miejscowego centrum kultury na pokaz lankijskich tańców narodowych. Sala wprawdzie ze sceną, ale przypominająca opuszczoną halę magazynową. Setki przypadkowych plastikowych krzeseł i kilka leniwie pracujących wentylatorów to jedno wielkie nieporozumienie.
Po wielkiej awanturze z porządkowymi zajmujemy miejsca w pobliżu sceny, ale przez to na lodzie zostają Japończycy, którym nasze krzesła obiecał ktoś inny. Siadają więc wzdłuż jedynego przejścia ewakuacyjnego i aż strach pomyśleć co by się działo w przypadku pożaru. Szkoda mi tych artystów, bo prezentują najwyższy poziom zawodowego przygotowania i dumni są, że mogą zaprezentować przed nami ten wyjątkowy spektakl. To naprawdę trzeba zobaczyć, ale nie w tym miejscu i takich warunkach.
Po zmierzchu jedziemy do hotelu marząc o wypoczynku. Nasz hotel Emerald Hill, oddalony 4 km od centrum, leży wysoko na wzgórzu i prowadzi do niego wąska, kręta droga, której autokar nie pokona. Przesiadamy się więc do busów, które zawiozą nas na górę. Na szczęście bagaże już są na miejscu. Za taką organizację wielki plus dla naszego lankijskiego przewodnika Kumara, ale w kwestii oceny wspomnianego występu pozostanę uparta.