Wybierając się na safari po raz pierwszy staniecie przed problemami jakie i ja musiałam rozwiązać, a uzyskanie odpowiedzi na wszystkie pytania nie jest łatwe. Spróbuję więc zebrać swoje doświadczenia dzięki którym, będzie łatwiej niż mnie. Zakładam, że wasza wyprawa będzie dodatkową atrakcją do wczasów pobytowych gdzieś nad oceanem. Dlaczego nie po prostu safari wykupione w biurze za chwilę zrozumiecie.
U rezydentów możecie wykupić z reguły safari jednodniowe za około 200$ lub dwudniowe za około 400$ od osoby. Wydaje mi się, że wyjazd na jeden dzień to męcząca wyprawa, strata czasu i pieniędzy. Sporo osób wybiera opcję dwudniową. Jej zaletą jest fakt, że jedziecie pod opieką rezydenta i oczywiście z licencjonowanym przewodnikiem. Niezaprzeczalną atrakcją jest noc spędzona w buszu. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że za cenę 400$ będziecie podróżować mini-vanem w sześć lub osiem osób, a to z pewnością nie są wymarzone warunki do swobodnego polowania z aparatem w ręku. Najbardziej optymalną i ekonomiczną wydaje się opcja 3-4 osób dzielących koszty wynajmu przewodnika i samochodu. Maksimum na jakie można się zgodzić będąc turystą, któremu nie zależy zbytnio na fotografowaniu zwierząt to 5-6 osób. Wszystko co powyżej to tylko strata nerwów i pieniędzy.
Po głębszym zastanowieniu nie pozostało mi nic innego jak poszukać ofert miejscowych biur i tak trafiłam na stronę Julius Safaris. Poczytałam opinie i nawiązałam kontakt. Kilka dodatkowych pytań skierowałam do osób, które zechciały wpisać się do księgi gości. Decydującą odpowiedź dostałam od Kasi, której w tym miejscu jeszcze raz dziękuję. Julius rzeczywiście okazał się profesjonalistą, chociaż wynegocjować korzystną cenę nie było łatwo. Opcją szczególnie polecaną było prywatne safari – maksimum dwie osoby i licencjonowany kierowca-przewodnik. Julius zostawił mi przy tym zupełną swobodę w wyborze parków, które zechcemy zobaczyć i miejsc do zatrzymania na noc. Kiedy otrzymałam ogólne opisy oraz wykaz wszystkich kampingów i lodge prawie się załamałam.
Skoro jednak obiecał mi pomoc i dodatkowe wyjaśnienia postanowiłam z tego skorzystać. Nasza korespondencja trwała niemal dwa miesiące i naprawdę podziwiam go za cierpliwość. Moje założenia były bardzo proste – spędzić na safari 3 dni, być jak najbliżej dzikiej przyrody, nie tracić czasu na przejazdy z miejsc zakwaterowania i przywieźć jak najwięcej zdjęć. Chciałam zobaczyć Tsavo West, które wydawało mi się bardziej malownicze i Masai Mara. Julius jednak nie podzielił mojego wyboru i chociaż do końca nie poznałam przyczyny, odradził mi rezerwat Masai Mara. Mam świadomość, że chciał mi pokazać to co najładniejsze, a po tych katastrofalnych wydarzeniach być może Masai Mara nie była takim miejscem. Zgodziliśmy się na Tsavo West i Tsavo East, nocleg w Ngulia Safari Logde i Voi Safari Lodge. Ostatecznie juz na miejscu Voi Safari Lodge uległo zmianie na Ashnil Aruba i wdzięczna jestem Juliusowi za przekonującą argumentację. To najnowszy z hoteli w Tsavo East, wybudowany w roku 2008 i położony niemal w środku parku.
Trzy dni safari, dwie osoby w mini-vanie i komfortowe warunki pobytu za cenę 500$ to chyba nieźle, w porównaniu z ceną 400$ na dwa dni w sześć osób. Miałam pewne obawy czy zgodzi się podjąć temat bez wpłaty zaliczki na jego konto, ale w Kenii nie ma takich problemów jak w Egipcie i darzą tu człowieka większym zaufaniem.
Teraz kilka słów o ekwipunku i zagrożeniach.
Tu wątpliwości było sporo i część z nich udało mi się rozwiać dopiero na miejscu. Przede wszystkim zadbajcie o dobre buty, które uchronią was przed ewentualnymi skaleczeniami lub ugryzieniami. Mogą to być węże, jaszczurki, małe gryzonie czy nietoperze. W samochodzie można założyć nawet klapki, bo z reguły jego opuszczanie jest zabronione. Zawsze jednak może zdarzyć się coś nieprzewidzianego. To w końcu przygoda. Jesteście sam na sam z dziką przyrodą i służy Wam technika, która może być zawodna. Pierwszego dnia jeden z przewodników miał awarię samochodu tuż przed zmierzchem na terenie rezerwatu nosorożców i trzeba mu było udzielić pomocy. To wyższa konieczność i wtedy zakazy się nie liczą. Poza tym poruszanie się wieczorem po terenie przyległym do lodge niesie niebezpieczeństwa o jakich wspomniałam. Tu oczywiście nie wejdą antylopy czy większe drapieżniki, ale gryzonie i jaszczurki są na porządku dziennym. Wieczorami natomiast rządzą owady.
W dzień krótki rękaw i krótkie spodnie, chociaż pod uniesionym dachem nieźle dmucha. Aby uniknąć bolesnego zderzenia z owadem warto zabrać okulary. Na wieczór koniecznie długie spodnie i grubsza koszula lub bluza z rękawem. Powinna być luźna by utrudnić ewentualne pogryzienie przez komary. Rano w górach często zalega mgła i jest dość chłodno, ale swetry i kurtki to raczej przesada. Oczywiście zależy to od pory roku, a ja byłam w najcieplejszym okresie. Warto też pomyśleć o nakryciu głowy jako ochrony przed słońcem, owadami, a czasem i zabłąkanym nietoperzem.
Pamiętajcie o repelentach przeciw owadom, bo wieczorem jest ich mnóstwo. Powietrze jest wręcz przesycone wszystkim co się rusza, od największych, które będą się z Wami zderzać w locie, po te najmniejsze ale najgroźniejsze. Ja używałam preparatu Mugga w sztyfcie i w sprayu. Nie zapomnijcie zabrać apteczki i środków antymalarycznych aby kontynuować profilaktykę. Przy dwutygodniowym pobycie w Kenii trzeba się zaopatrzyć w Malarone by uniknąć ryzyka. Rozpocząć kurację przed wyjazdem i zakończyć tydzień po powrocie. Oczywiście to kosztuje ale warto. O ile nie będziecie się konsultować ze specjalistą od chorób tropikalnych poproście swojego lekarza o przepisanie Doksycykliny. W podręcznej apteczce powinny też znaleźć się takie środki jak Nifuroksazyd, Stoperan i środki opatrunkowe.
Może się przydać porządna latarka, bo prąd w hotelach pochodzi głównie z generatorów, a te mogą się zepsuć jak wszystko. Pomijam już fakt, że awaria samochodu może Was uziemić o różnej porze. Prąd w Ngulia Safari Lodge jest włączany dopiero po 17.00, ale to wystarczy by naładować akumulatory do aparatu czy kamery. Oczywiście jeśli weźmiecie adapter do gniazda sieciowego i ładowarki. Nie zapomnijcie ładowarki do telefonu, który będzie pełnił rolę budzika. Na safari wstaje się bardzo rano. Ja na wszelki wypadek zabrałam też generator prądu 220V podłączany do zapalniczki samochodowej, ale się nie przydał. Warto też zabrać ze sobą podręczny nóż, a najlepiej dobry wielofunkcyjny scyzoryk. O zapas wody mineralnej w samochodowej chłodziarce zadba Wasz przewodnik i na pewno jej nie zabraknie. W pokojach zastaniecie też po jednej półlitrowej butelce. Z pewnością przyda się lornetka, nie tylko ze względu na wspaniałe widoki, ale też do szukania i oglądania zwierząt, do których nie można się zbliżyć. Obiektyw z zoomem 28-200 mm będzie idealny, ale dłuższy też może się przydać. Nie przesadzajcie z nim jednak i pamiętajcie, że dłuższy obiektyw to ciemniejszy obiektyw, a zatem czas ekspozycji będzie się wydłużał i zdjęcia w ruchu mogą wyjść zamazane. Na otwartych przestrzeniach trzeba też liczyć się z ruchem termicznym powietrza i jego wpływem na jakość zdjęć.
O ile zatrzymacie się w lodge (znacznie wyższy standard niż camp) ręczniki nie będą wam potrzebne, ale jakiś niewielki do rąk i twarzy zawsze w samochodzie się przyda. Paszport możecie spokojnie zostawić w hotelowym sejfie – do zameldowania na safari nie będzie potrzebny. Julius przestrzegał mnie, aby wcześniej wymienić dolary na szylingi. Tak zrobiłam, ale w rzeczywistości nie jest to konieczne. Za napoje płacimy wprawdzie w szylingach, ale w recepcji lodge też można dokonać wymiany po dobrym kursie.
Na koniec – trzeba uzbroić się w cierpliwość i odrobinę szczęścia, bo safari to polowanie, a nie zoo. Chociaż przewodnicy znają ścieżki i zwyczaje zwierząt i na okrągło kontaktują się przez SB-radio to wcale nie łatwo na nie trafić. Nie siedzą przy drodze i nie czekają aż zrobicie im zdjęcie.