Z wyspy Čiovo do Splitu jest około 25 km, ale uważajcie, aby nie pobić mojego rekordu stania w korkach. Wycieczkę radzę zaplanować w powszedni dzień i ruszyć w drogę zdecydowanie rano. Chodzi tu nie tylko o przejazd przez koszmarny mostek i Trogir, ale także znalezienie wolnego miejsca do parkowania w pobliżu starówki. W Splicie wyznaczono wiele parkingów strzeżonych. Parkować można także za opłatą wzdłuż ulic jednokierunkowych. Miasto podzielone jest na strefy, a ceny postoju wahają się od 5 do 15 kun za godzinę. Cóż jednak z tego skoro miejsca najbliższe starówki i z reguły najdroższe zapełnione są do granic możliwości. Spojrzenie z drogi na miasto może nieco przerażać – blokowiska i bliskość zakładów przemysłowych nie bardzo kojarzy się z letnim wypoczynkiem. Poza tym potworny ruch zmusza do zachowania szczególnej koncentracji. No cóż Split jest drugą pod względem wielkości aglomeracją po Zagrzebiu.
Wszystko jakby cichnie po wjeździe do starszej części miasta. Tu trwa tylko podstępna walka na spostrzegawczość i odrobinę szczęścia – kto je ma, ten zaparkuje. Proponuję od razu wykupić postój na kilka godzin i nie żałować. Służby będące odpowiednikami naszych straży miejskich krążą nieustannie i sprawdzają bilety parkingowe. Spóźnienie lub próba przechytrzenia może kosztować 100 kun i rzeczywiście czerwone przekazy za wycieraczką spotyka się nagminnie. Split zyskał sobie sławę za sprawą rzymskiego cesarza Dioklecjana, który pochodził z pobliskiej Salony i właśnie tu chciał spędzić ostatnie lata życia. To ten sam, który roku 304 nakazał stracić w Trogirze biskupa Splitu Dujama za głoszenie wiary chrześcijańskiej.
W roku 295 rozpoczęto budowę cesarskiego pałacu, która trwała kolejne 10 lat. Pałac jak na dzisiejsze czasy miał imponujące rozmiary 215 na 181 metrów i może dlatego trudno go znaleźć. Wchodziło się do niego czterema bramami: od północy Złotą (pionowe zdjęcie po prawej), od wschodu Srebrną, od południa Brązową i Żelazną od zachodu. Pałac otoczony był murami o wysokości dochodzącej do 26 metrów i grubości do 2 m. W linii murów znajdowało się 16 baszt, z których jedna zachowała się w niezłym stanie i widać ją na panoramie. Za czasów Dioklecjana nie było jeszcze nadmorskiej promenady, a mury sięgały morza stąd umocnienia po tej stronie były stosunkowo najsłabsze.
Południową część pałacu stanowiły apartamenty cesarskie, do których prowadził imponujący swoją wielkością westybul, wsparty na czterech masywnych kolumnach. Przed wejściem do części pałacowej znajdował się perystyl czyli dziedziniec otoczony kolumnadą, pełniący funkcje reprezentacyjne. Osie czterech bram wyznaczały dwa prostopadłe trakty komunikacyjne. Wychodząc z apartamentów cesarza po stronie prawej znajdowało się mauzoleum, które Dioklecjan wybudował jeszcze za swojego życia, a po lewej świątynia Jupitera.
Część północną zajmowały dwa czworoboki, gdzie kwaterowali strażnicy i służba. Cesarz nie szczędził środków na budowę pałacu. Kolumny i granitowe sfinksy sprowadzał z Egiptu, a marmury z wyspy Brac, Włoch i Grecji. W zamyśle Dioklecjana pałac miał być domem na starość dla niego i najbliższej rodziny. Podobno jednak rodzina nigdy się tu nie wprowadziła, a i najważniejszy lokator popełnił samobójstwo. Po śmierci cesarza pałac stał się swoistym hotelem dla rzymskiej elity. Kiedy w pierwszej połowie VII w. na rodzinne miasto Dioklecjana Salonę i pobliskie Spaletum napadli Awarowie i Słowianie, a miasta spalono ich mieszkańcy schronili się właśnie w pałacu. Najeźdźcy nie zdołali jednak pokonać murów obronnych, a ocaleni zaczęli wewnątrz murów budować swoje nowe miasto.
Zwiedzający, który nie pojawi się tu bez przewodnika i nie sięgnie wcześniej do historii może nie zdawać sobie sprawy, że spacerując wąskimi uliczkami jest w rzeczywistości wewnątrz dawnego pałacu. Dziś stoi tu 220 budynków, a całą „dzielnicę” zamieszkuje ponad 3 tys. ludzi. Na szczęście same mury i część zabytków zachowała się do dzisiejszych czasów. Miedzy innymi część ozdobnej korynckiej kolumnady perystylu, westybul i podziemia cesarskiego pałacu, które jego późniejszym mieszkańcom służyły za miejski śmietnik. Dziś w podziemiach organizowane są Wieczory Dioklecjana i koncerty muzyki lokalnej. Pod koniec VII w. z inicjatywy pierwszego arcybiskupa miasta mauzoleum Dioklecjana przekształcono w katedrę, pierwotnie pod wezwaniem NMP, a potem św. Dujama.
Prawdziwą potęgę pałacu widać dopiero z wieży dzwonnicy, na którą można wdrapać się wąskimi kamiennymi schodami. Jednak końcówka wspinaczki zdecydowanie nie jest dla ludzi cierpiących na lęk wysokości. Dzwonnicę budowano podobno 500 lat i pomimo tego nie była to udana konstrukcja. Pod koniec XVIII w. zaczęła przechylać się niebezpiecznie w związku z czym ją rozebrano i postawiono ponownie w 1908 roku. To oczywiście tylko skromny fragment tego, co można zobaczyć. O świątyni Jupitera i innych atrakcjach pałacu, także tego, co poza jego murami, warto po prostu poczytać zanim wyruszy się w drogę. Idąc od westybulu w prawo można opuścić pałac bramą Srebrną, za którą rozciąga się targ miejski. Idąc na wprost traficie do bramy Złotej.
Na koniec warto wyjść ze świata historii na promenadę, pospacerować i po prostu wrócić do rzeczywistości. Poświęcając na starówkę do 5 godzin będziecie tego potrzebować. Atrakcji nie brakuje także poza jej murami, a sam Split warty jest tego by poznać jego specyficzny klimat. To w końcu stolica Dalmacji, miasto żyjące z rozmachem i dysponujące fantastycznymi połączeniami komunikacyjnymi, których na razie możemy tylko pozazdrościć. Zapaleni kibice mogę na przykład odwiedzić współczesny stadion Hajduka – niestety w czasie poza rozgrywkami jest niedostępny do zwiedzania. Będąc w pobliżu można wpaść na ciekawy koncert.
Na koniec jeszcze kilka ostatnich migawek z tego ciekawego miasta i ruszamy w drogę. Resztę wakacji po pobycie na Ciovo spędziliśmy bazując w Orasacu. Wreszcie w pełni słońca i w krystalicznej wodzie.