Opuszczając senny Taroudant kierujemy się do Ouarzazat. Będzie to długa droga, ale dostarczy sporo wiedzy i wrażeń, które przydadzą się wyjeżdżającym do Maroka po raz pierwszy. Pośrednim celem będzie Taliouine – zagłębie marokańskiego szafranu. Po drodze zatrzymamy się jednak na marokański lunch i to będzie moje pierwsze kulinarne doświadczenie.
Przydrożna restauracyjka z polem campingowym będzie okazją do poznania najpopularniejszej marokańskiej potrawy jaką jest tajin (tajine). Zaczynamy od sałatek, chociaż Marokańczycy jedzą jeszcze przed nimi słodkości. Sałatki to najczęściej zestaw gotowanych warzyw, wśród których znajdą się zawsze: ryż, ziemniaki i marchewka, a na surowo ogórek i pomidor. Bardzo często warzywa są posypane kolendrą, a smaku tej rośliny nie toleruję. Potem na stół wkracza tajin, czyli gliniane naczynie składające się z podstawy i stożkowatego przykrycia.
Glina daje możliwość duszenia mięsa i warzyw bezpośrednio na ogniu, a stożkowa obudowa sprawia, że para krąży w naczyniu zapewniając potrawom soczystość i aromat.
Tajin, potocznie rozumiany jako potrawa, jest w gruncie rzeczy nazwą naczynia, a co się w nim znajdzie to już wola szefa kuchni. Dla turystów będzie to najczęściej kurczak, wołowina lub jagnięcina, ale może też być baranina, mięso kozie lub ryba. Z warzyw najczęściej ziemniaki, marchew i papryka, a wszystko to z domieszką kminu, imbiru, cynamonu i rodzynek, a czasem także ćwiartek cytryny. Każdego kolejnego dnia będzie więc danie niespodzianka czyli tajin, ale nigdy nie spotka sie dwóch takich samych. Zdecydowanie upominajcie się o dokładkę, bo zawsze liczba porcji mięsa jest mniejsza od liczby osób przy stole.
Na deser owoce, a skoro trafiliśmy na porę zbiorów, to trzy razy dziennie arbuz. Muszę o nim wspomnieć, bo tak słodkiego i aromatycznego jak marokański nigdy nie jadłam. Napoje oczywiście dodatkowo płatne po 10 dirhamów. Chwilę przerwy wykorzystujemy na podziwianie panoramy, bo taka będzie nam towarzyszyć coraz częściej. Wspólnie z naszym przewodnikiem Marcinem odkrywamy ciekawe drzewo o nazwie ceratonia lub karob, a po polsku Szarańczyn strąkowy albo Chleb świętojański. W czasach biblijnych był niezwykle popularny na Bliskim Wschodzie i północnej Afryce, bo ze względu na dużą zawartość cukru był głównym jego źródłem zanim odkryto trzcinę cukrową. Niezwykłą właściwością wyróżniają się nasiona w strąku mające tę samą wielkość i wagę około 200 mg. To właśnie one były w starożytności precyzyjną jednostką masy, którą wykorzystywano do odkreślania wagi kamieni szlachetnych. Stosuje się ją do dziś, bo jeden karat ma dokładnie 0,2 g, a nazwa jednostki pochodzi właśnie od tego drzewa.
W miarę jak zbliżamy się do Taliouine krajobraz wyraźnie się zmienia. Dawno już zniknęły ze wzgórz drzewa arganowe, a my wjeżdżamy w królestwo marokańskiego szafranu. Niestety o tej porze roku pola są puste, bo okres zbiorów przypada na koniec października lub początek listopada. Szafran, jako najdroższa przyprawa świata, to w rzeczywistości pręciki kwiatu Crocus sativus wyrastającego z jednorocznej bulwy. Wszystko, co związane z uprawą i zbiorem kwiatów wykonuje się ręcznie. Jak oceniają miejscowi hodowcy, aby zyskać 1 kg szafranu trzeba zebrać ponad 150 tys. kwiatów. W okolicach Taliouine pozyskuje się go około 2 ton rocznie. Prawdę o szafranie poznajemy w wiosce Tinfat, której chyba nawet nie ma na mapie.
Naszym gospodarzem jest Ait Daoud Said, od kilku lat zaprzyjaźniony z naszym przewodnikiem. Między prezentacją i zakupami nie może zabraknąć czasu na tradycyjną, marokańską herbatę, będącą symbolem gościnności i oczywiście z odrobiną szafranu. Wspaniała. A sam szafran? – świeżutki, pachnący i niemal o połowę tańszy niż w naszych sklepach. Kto lubi, nie powinien stracić okazji, bo więcej się nie powtórzy. Jeszcze przed wyjazdem pomyślcie jednak o małym hermetycznym pojemniczku i zabierzcie go w trasę. W sklepie jest pakowany w koperty, a szkoda każdej cząsteczki zapachu, jaka ucieknie do czasu odpowiedniego zabezpieczenia.
Droga z Taliouine w kierunku Ouarzazat to najlepszy sposób by kusić do odwiedzenia Maroka wspaniałymi krajobrazami i pięknem surowej, spalonej słońcem przyrody. I chociaż trudno powstrzymać się od robienia zdjęć mam świadomość, że ciągle jesteśmy na początku drogi, która dopiero zaczyna odsłaniać piękno tego kraju. Każdego kolejnego dnia będzie nas zaskakiwać zachwycającymi widokami i dlatego nie dziwcie się, że takich zdjęć będzie w tej relacji najwięcej. A zatem jedziemy.
Ait Ben Haddou
Przed zachodem słońca docieramy do Ait Ben Haddou, jednego z najładniejszych ksarów Maroka wpisanego w roku 1987 na listę Światowego Dziedzictwa UNSCO. Leży on nad piękną Doliną Ounila, będącą częścią głównego szlaku handlowego z Afryki subsaharyjskiej do Marrakeszu w czasach, gdy nie było jeszcze drogi przez przełęcz Tiz-n-Tichka.
Terminy ksar i kazba będą nam towarzyszyć także w kolejnych dniach więc warto je na początek nieco przybliżyć. Od razu uprzedzam, że znajdowane w Internecie definicje są bardzo różne i często sprzeczne. Ja przytoczę tę, którą wywiozłam z Maroka.
Kazba to dom rodzinny, zwykle wielopokoleniowy służący zarówno celom mieszkalnym (na piętrach) jak i gospodarczym (zwykle na parterze). W Maroku budowano je z cegieł wyrabianych z miejscowej gliny z domieszką wody i suchej trawy po czym suszono na słońcu. Kazba budowana była zwykle na planie czworoboku, a jej charakterystycznymi elementami były często wieżyczki obronne wznoszone na szczycie, w narożnikach budowli.
Bogatsi właściciele, zatrudniający służbę i robotników rolnych musieli przewidzieć pomieszczenia mieszkalne także dla nich. Te największe i najbogatsze miały także pomieszczenia dla wojska i zwierząt jucznych. Kazba, o ile stała samotnie była domem, ale i małą twierdzą.
Wzdłuż szlaków handlowych, którymi przemieszczali się kupcy, ale także rabusie, powstawały wioski będące zbiorem takich kazb zbudowanych bardzo ciasno, jedna obok drugiej, by łatwiej je było otoczyć murem obronnym z dodatkowymi umocnieniami. Wewnątrz przewidywano także miejsca wspólne, do których należał meczet, plac publiczny, fortyfikacje, a zwykle na szczycie wzniesienia także wspólny spichlerz czyli agadir. Taka obronna wioska pełniła często funkcję karawanseraju dającego schronienie kupcom, a więc musiała ich przenocować, nakarmić ludzi i zwierzęta i oczywiście bronić. Ten cały kompleks to właśnie ksar.
Wróćmy zatem do ksaru Ait Ben Haddou, który powstał w XVI lub XVII w. i pełnił właśnie taką funkcję obronnej wioski przyjaznej kupcom. Znawcy przedmiotu są w stanie naliczyć tu ponad 50 indywidualnych kazb, a więc w czasach swojej świetności osada musiała tętnić życiem.
Po przekroczeniu rzeki wita nas potężna brama, ale ku naszemu zaskoczeniu nie jest oryginalna i nigdy nie była integralną częścią tego kompleksu. Powstała na potrzeby filmu i wyjątkowo UNESCO zgodziło się by pozostała. Wiele osób na całym świecie, które nigdy nie były w Maroku, może znać to miejsce właśnie za sprawą produkcji filmowych. Sam ksar, jego fragmenty lub okolice były tłem dla ponad 20 obrazów jakie nakręcono tu w latach 1962-2014. Zaczęło się od Lawrence z Arabii, potem był Marco Polo, Klejnot Nilu, Mumia, Gladiator, Książę Persji i wiele innych.
Dziś mieszkają tu zaledwie cztery rodziny, a ksar jest w dużej części zniszczony. Plątanina korytarzy, klatek schodowych i pomieszczeń robi dość ponure wrażenie. Może po części to wina słabego oświetlenia bo promienie nisko leżącego słońca tu nie docierają. Czasami trafiamy na drzwi zamknięte na kłódkę, a to oznacza, że pomieszczenia za nimi są ciągle wykorzystane.
Wchodzimy coraz wyżej i dopiero stąd widać całą różnorodność tej zabudowy. Jedne domy mają charakter typowo mieszkalny, inne to jakby odrębne miniaturowe zamki. Cechą wspólną dla wszystkich są płaskie, trzcinowe dachy pokryte gliną. Każdy z nich ma swoją historię, której jednak nie poznamy.
Nietrwały budulec, podatny na erozję i działanie wody wymaga co kilka lat wzmocnienia i przynajmniej drobnych rekonstrukcji. Niestety, prace konserwatorskie, po częściowej odbudowie niższych kondygnacji wstrzymano, a to może oznaczać że z każdym rokiem szczegóły tych budowli będą się zacierać i ksar upadnie.
Władze starają się namówić okolicznych mieszkańców by powrócili do zabytkowej wioski, kuszą funduszami na odbudowę. Zainteresowanie tą propozycją jest jednak znikome. Docieramy wreszcie na sam szczyt gdzie stał kiedyś wielki agadir, a dziś pozostały po nim jedynie szczątki murów. Warto było włożyć tę odrobinę wysiłku bo widok na okolicę i koryto rzeki jest imponujący.
Po większych opadach, gdy woda płynie tu całą szerokością, rzeka staje się dodatkową atrakcją bo przeprawa do ksaru wymaga zaangażowania okolicznych mieszkańców i odbywa się na osłach. Nam musiała wystarczyć wąska, kamienista ścieżka. Opuszczamy Ait Ben Haddou, a przed nami 30 km do Ouarzazat gdzie zatrzymamy się na nocleg.