Zanzibar nazywany jest często „pachnącą wyspą” albo „wyspą przypraw”. Nie spodziewajcie się jednak, że ich zapach poczujecie już na lotnisku czy na ulicach Stone Town. Nazwy te nie wzięły się jednak znikąd więc warto tych zapachów poszukać. Zaproszę Was zatem do miejsc gdzie powstają – na jedną z licznych plantacji. Prawie wszyscy znamy egzotyczne owoce i przyprawy ale mało kto wie jak rosną. Nawet w naszych sklepach można kupić papaję, ale pod którym drzewem poczekać aż wyrośnie to już problem. Mam nadzieję, że mój krótki katalog ułatwi to zadanie i będziecie mogli brylować na konkursach ogłaszanych zwykle w takich miejscach przez lokalnych przewodników. Między zdjęciami spróbuję też opowiedzieć nieco o historii przypraw na Zanzibarze.
Pierwszą z przypraw na naszej drodze jest wanilia. Poznamy ją po strąkach ale nie po charakterystycznym zapachu. Niestety, ta świeża nie pachnie niczym. Właściwych cech nabiera dopiero w procesie fermentacji i suszenia. Starzejąc się, wytwarza wanilinę, która odpowiada za smak i zapach przyprawy. A zatem im starsza wanilia, tym lepsza.
Z trawą cytrynową spotkałam się już wielokrotnie. W Azji jest nie tylko przyprawą którą łatwo wyczuć w potrawach, ale także substancją stosowaną w medycynie naturalnej. Najwięcej takich właściwości ma olejek lemongrasowy. Ma pomagać w dolegliwościach brzucha, łagodzić ból oraz regulować poziom cholesterolu i glukozy we krwi. Na Sri Lance kupiłam niezwykle skuteczny repelent wytwarzany na bazie tego olejku, ale tu się go nie produkuje.
Ciekawym drzewem jest bochenkowiec często mylony z chlebowcem. Ma nieco mniejsze liście, a jego wielkie owoce wyrastają po prostu z pnia. Średnio ważą 10-15 kg ale mogą dochodzić nawet do 40 kg. Co ciekawe owoc bochenkowca jest uważany za deserowy i spożywa się go najczęściej na surowo. Niestety ma jedną wadę – świeży miąższ wydaje nieprzyjemny zapach zgnilizny, który można usunąć przez moczenie owocu w osolonej wodzie. Dla odmiany owoc chlebowca spożywa się po upieczeniu.
Kolejna ciekawa roślina to Bixa orellana czyli Arnota właściwa. Jest potocznie nazywana szminkowcem. Zawarta w osnowie nasion biksyna jest naturalną szminką o rdzawo-pomarańczowym kolorze. Ale służy nie tylko do barwienia ciała. Ma zastosowanie w przemyśle spożywczym m.inn. przy produkcji serów żółtych. Szminka naturalna za darmo jest bogata w witaminę A, zawiera dużo selenu, magnezu i wapnia.
Kurkumę jako żółtą sproszkowaną przyprawę znają chyba wszyscy. Ale rośliny nazywanej ostryż już chyba niewielu. Po tych liściach można poznać, że pod ziemią znajduje się korzeń, który potem będzie kurkumą. W Azji jest powszechna i zdrowa bo poleca się ją w profilaktyce nowotworów, przy problemach trawiennych, chorobach wątroby i trzustki.
Te eliptyczne listki na tle drzew to henna czyli bardziej naukowo Lawsonia bezbronna. Z jej sproszkowanych i ugotowanych liści wytwarza się chyba najstarszy kosmetyk świata znany już w starożytnym Egipcie.
Pestka na kolejnym zdjęciu to oczywiście gałka muszkatołowa jaką otrzymuje się ze sproszkowanej wewnętrznej części tego nasiona. Oczyszcza organizm, zapobiega wrzodom żołądka, uważana jest za afrodyzjak ale ma też właściwości halucynogenne.
Jedna z najdroższych po szafranie przypraw to kardamon otrzymywany po wysuszeniu nasion tej rośliny. Jej łodygi mogą wyrastać nawet do wysokości 5 m ale to co najcenniejsze czyli pędy kwiatowe snują się po ziemi.
To teraz trochę obiecanej historii. Oczywiście przyprawy na Zanzibarze nie rosły od zawsze. Pierwsze pojawiły się w XVI wieku wraz z przybyciem Portugalczyków. Pod koniec XVIII wieku powstała tu pierwsza plantacja goździków, które wkrótce stały się skarbem Zanzibaru. Trzeba bowiem wiedzieć, że w tamtych czasach wartość goździków była porównywalna do złota. Plantacja ta powstała nieopodal sułtańskiego pałacu w Mtoni, kilka kilometrów od portu w Zanzibarze. Ziarna dostarczył arabski kupiec Harmali ibn Saleh, próbując wkupić się w ten sposób w łaski sułtana. Za rządów Saida ibn Sultana archipelag Zanzibaru wybił się na czoło światowych producentów przypraw, a najważniejszą spośród nich były goździki. Nie można przy tym ukrywać, że rozwój plantacji i wielkość zbiorów były ściśle związane z pracą niewolników.
W 1872 roku potężny huragan zniszczył większość goździkowych plantacji na wyspie Unguja i aż do dzisiaj 90% produkcji tej przyprawy pochodzi z wyspy Pemba. Złote czasy goździków na Zanzibarze skończyły się po rewolucji z 1964 roku wraz z wprowadzeniem centralnie planowanej gospodarki. Wielkie plantacje podzielono wtedy na poletka o powierzchni do 3 hektarów. Utworzono spółdzielnie nazywane shahia zmuszając rolników do zrzeszania się i ustanowiono państwowy monopol na handel goździkami, który doprowadził do sztucznego zaniżania cen. W efekcie do kieszeni rolników trafiało zaledwie kilka procent z zysków z eksportu.
Zniechęceni marnymi zyskami plantatorzy przestali dbać o drzewka i od połowy XX wieku produkcja goździków na Zanzibarze spadła z 24 tys. ton do 3,5 tys. ton w 2013 roku. Rząd musiał wreszcie przejrzeć na oczy. Trzykrotnie podniesiono ceny, wprowadzono system darmowej dystrybucji drzewek i sytuacja powoli się poprawia chociaż do zadowolenia po stronie producentów jeszcze daleko. Tym nie mniej obecna produkcja wzrosła już do 10 tys. ton. Zanzibar utracił jednak palmę pierwszeństwa, a wyprzedziły go Indonezja i Madagaskar. Co ciekawe goździki przywędrowały tu właśnie z wysp indonezyjskich gdzie nie są jednak traktowane jak przyprawa, a są wykorzystywane w produkcji papierosów.
Lichi zdobiło kiedyś ogrody chińskich cesarzy ale nie tylko dla samego wyglądu. Potrafi zwalczać komórki raka piersi i wątroby, reguluje poziom cholesterolu i ciśnienie krwi. Drastycznie obniżając poziom glukozy potrafi być jednak zabójcze zwłaszcza gdy spożywa się go na pusty żołądek.
Karambola ma wiele właściwości leczniczych, ale potrafi być niebezpieczna. Po spożyciu dużej ilości może dojść do zatrucia, którego objawami będą wymioty, czkawka, napady epilepsji i śpiączka.
Maniok (cassava) – trafił z Ameryki Południowej do Afryki w XVI wieku, a potem także do Azji Południowej. Pierwszy raz miałam okazję spróbować go w Wietnamie. Pod takim krzewem można szukać jego bulw zawierających dużo skrobi, cukru i białka. Co ciekawe bulwy te są silnie trujące w stanie surowym bo zawierają związki, które łatwo przechodzą w cyjanowodór.
Obok widzicie Curry czyli Murraya koenigii. Ma niewielkie, podłużne i bardzo mocno pachnące liście, których używa się jako przyprawy.
I wreszcie pieprz. Pamiętam jak czytałam kiedyś ciekawego bloga, którego autorka trochę się zagalopowała wymieniając jednym tchem krzewy pieprzu białego, czarnego zielonego i czerwonego. Nie dziwię się, bo z pewnością nie każdy wie, że wszystkie jego odmiany pochodzą z tej samej rośliny. Aby otrzymać pieprz czarny i zielony trzeba zebrać niedojrzałe ziarenka. Wysuszone na słońcu i poddane procesowi fermentacji dadzą pieprz czarny. Gdy wysuszy się je w niskich temperaturach zachowają kolor i otrzymamy pieprz zielony. Biały i czerwony wymaga nasionek dojrzałych. Zakonserwowane w solance staną się czerwone, a wymoczone w wodzie dla usunięcia skorupki i wysuszone na słońcu będą pieprzem białym.
Obok popularnego drzewa, z którego można zbierać grapefruity, spotkaliśmy charakterystyczną roślinę popularnie nazywaną jodyną. Niestety jej oryginalnej nazwy nie pamiętam. Sok zawarty w łodygach przypomina kolorem jodynę i ma takie same właściwości odkażające i dezynfekujące. No i wreszcie kawa. Smakoszem nie jestem więc ciągle dowiaduję się o niej czegoś nowego. Dziś będzie o tym jak rozpoznać dwa podstawowe gatunki – Arabikę i Robustę. Gdy przyjrzycie się dobrze pierwszą różnicę zauważycie w kształcie i budowie liścia. Ale zasadniczą różnicą będzie wielkość rośliny. Robusta to drzewo dorastające nawet do wysokości 10 m. Z kolei Arabica to krzew. A jeśli dostaniemy tylko ziarna? Gdy będą okrągłe z wyraźnie prostym rowkiem będzie to Robusta. Podłużne, spłaszczone i z pofalowanym rowkiem zdradzą Arabicę.
Imbir w postaci korzenia można już kupić chyba w każdym sklepie. Tam, gdzie rośnie w naturze, trzeba go szukać po takich liściach jak na środkowym zdjęciu. Pomoże przy zakrzepicy żył i wysokim poziomie cholesterolu. Działa jednak drażniąco na układ pokarmowy.
Dopiero pod koniec naszej drogi trafiamy na drzewko będące wizytówką przypraw Zanzibaru. To oczywiście goździkowiec. Na zdjęciu widać trochę świeżych pąków ale czerwiec to zdecydowanie zła pora na goździki.
W gąszczu roślin znajdziemy też pojedyncze kakaowce, ale po ich różnorodność i bogactwo trzeba się wybrać raczej na Dominikanę, Kubę czy do Meksyku. Popularne na Zanzibarze jest także Jabłko różane ale zdecydowanie mniej niż w Tajlandii. Tam znajdziecie go na każdym bazarze, doskonale gasi pragnienie i uczucie głodu. Spacer po plantacji kończymy spektakularnym pokazem sprawności we wspinaniu się na palmę i wizytą w lokalnym sklepiku pod chmurką. No cóż, wraz z rozwojem turystyki plantatorzy odkryli w naszym zainteresowaniu nowe źródło dochodu i zapraszają na plantacje turystów. Miejsc takich jest sporo i nie mogę zagwarantować, że traficie tam gdzie ja ale będzie podobnie. Zauważycie też, że nie wszystkie plantacje mają charakter produkcyjny, a są nastawione wyłącznie na prezentację sposobu upraw dla takich jak my. Nie bawię się w politykę, ale gdy usłyszałam historię goździków od razu przypomniała mi się historia trzciny cukrowej na Kubie którą też zabiła rewolucja. A na koniec – sprawdzian wiedzy. Spróbujcie odgadnąć chociaż trzy spośród czerech roślin poniżej.