Z Cap Skiring na południe
Czas pożegnać Cap Skiring, bo przed nami już kolejna przygoda i spotkanie z pięknymi i niemal dziewiczymi wyspami archipelagu Bijagos. Będziemy tam już dziś wieczorem, ale przedtem musimy pokonać trasę przez Ziguinchor do granicy z Gwineą Bissau, a potem przez Sao Domingos, Ingore i dalej aż do portu w stolicy Bissau. Niedaleko za Sao Domingos, w pobliżu miejscowości Canjande zatrzymujemy się przy jednej z lokalnych szkół, gdzie z całą pewnością nie zaglądała jeszcze żadna grupa turystów. Miejsce to oznaczyłam współrzędnymi 12°24’33.61″N i 16°2’55.27″W. Nasz lokalny przewodnik, po krótkiej wizycie u dyrektora, uzyskuje zgodę i zaproszenie do odwiedzin.

Nasze pojawienie się na szkolnym dziedzińcu wywołuje spore poruszenie i ciekawość. Witamy się z dzieciakami i dyrektorem, któremu przekazujemy 50 kompletów kolorowych zeszytów, długopisów i kredek. Z bagażu ubywa więc kilka kilogramów robiąc miejsce na pamiątki z wyprawy. Co prawda nie znamy portugalskiego, ale kilka naszych słów po hiszpańsku akurat daje się zrozumieć. Z podobnymi drobiazgami dołącza kilka innych osób. Na twarzach zaskoczonego dyrektora i uczniów pojawia się szczery uśmiech, a my mamy nadzieję, że przez jakiś czas będą nas mile wspominać. Robimy sobie kilka pamiątkowych zdjęć, które oczywiście musimy od razu pokazać. Miłe i niezapowiadane spotkanie.

Dalsza trasa biegnie już bez niespodzianek. Podglądamy życie okolicznych mieszkańców i cieszymy oczy egzotyczną przyrodą. W miejscowości Carabane na południe od Ingore trafiamy na lokalny festyn związany z programem „Kobieta w małych gospodarstwach”. Tu w Gwinei Bissau kobieta korzysta ze szczególnej ochrony prawnej. Podobno najbardziej odczuwają to pracodawcy w małych firmach, gdzie z reguły na stanowisku menagera także zatrudnia się kobiety. Wynika to z prostej zależności – kobieta może zdyscyplinować kobietę, zwrócić jej uwagę, a nawet zwolnić z pracy bez posądzenia o nękanie wynikające z męskiego szowinizmu. Nawet nam trudno w to uwierzyć, ale w starciu z kobietą, a już absolutnie w przypadku zmowy kilku kobiet, mężczyzna nie ma szans. Zapraszam teraz na kilka migawek z trasy.

Za Sao Vicente przekraczamy rzekę Cacheu nowym mostem o długości 730 m oddanym do użytku 19 czerwca 2009 roku. Drugi, z roku 2005, będzie na Rio Mansoa za miejscowością Intetelai w João Landim. Ten ma swojego patrona, którym jest pierwszy przywódca Afrykańskiej Partii Niepodległości Gwinei i Wysp Zielonego Przylądka Amilcar Cabral. Wybudowano go przy wydatnym wsparciu UE. Za przejazd nimi trzeba zapłacić, ale o ile to wygodniejsze od przepraw promowych jakie funkcjonowały poprzednio.

Powoli zbliżamy się do Bissau. Jeszcze tylko przerwa na tankowanie i tu kolejna, lokalna ciekawostka. Na stacjach benzynowych można kupić wszytko nieco taniej niż w normalnych sklepach. Jest nawet słynna wódka palmowa w oryginalnych, plastikowych opakowaniach przypominających nieco nasze butelki do octu. Krótko potem mijamy międzynarodowe lotnisko, którego nazwa to ukłon w stronę byłego prezydenta Osvaldo Veiry. Dla równowagi, na skrzyżowaniu przed nim pomnik aktualnego przywódcy (foto po prawej).

Na pół godziny zatrzymujemy się w pobliżu jednego z miejscowych targowisk z lokalnymi wyrobami. Bardzo szybko i po korzystnej cenie udaje mi się kupić planowaną maskę i kilka oryginalnych breloczków. Kuszą bajecznie kolorowe chusty, ale przeglądanie zbiorów i kolejny rytuał targowania z pewnością przekroczyłyby zaplanowany limit czasu. Potem już tylko przejazd przez największy targ w stolicy, który ciągnie się co najmniej na długości kilometra na głównym trakcie do portu.

W końcu wjeżdżamy do starej części Bissau, gdzie można jeszcze zobaczyć dawną kolonialną zabudowę i stary portugalski fort, w którym dziś stacjonuje wojsko. Niestety to kolejny obiekt z zakazem fotografowania. Krążymy w pobliżu placu Che Guevara, gdzie w pobliskiej knajpce można doładować energię przed dalszą trasą. Mnóstwo tu handlarzy i bardzo przystępne ceny prażonych orzeszków nerkowca.

Stąd jedziemy do portu, gdzie nasze bagaże trafią na motorową łódź Boba, z którym popłyniemy do jego hotelu na Bijagos. Gdy dokładnie popatrzymy na mapę staje się oczywiste, że ruszamy z portu rzecznego i minie jeszcze 45 minut zanim pożegnamy wielką wodę Rio Geba. A będziemy płynąć z prędkością 38-40 km/godz. Pomylić się łatwo, bo rzeka w swoim ujściu ma około 14 km szerokości.

Przed zachodem słońca docieramy na wyspę Rubane i miejsce, które nosi nazwę „Bob Fishing Bijagos Club”. Piękny teren z egzotyczną roślinnością i serdeczne powitanie przez Sabine to miła zapowiedź kolejnych dwóch dni. Pierwszą niespodzianką będzie menu dzisiejszej kolacji, ale o tym i całym hotelu opowiem już na kolejnej stronie. Nasze współrzędne to 11°18’8.04″N i 15°48’49.39″W